samego mistrza... Źe to, prawią, powagę ma okrutną i zachowanie wielkie, a przy tym
mściwy jest. Najmniejszej krzywdy nie daruje... Bez tego pisma nie jechałby ja tak
spokojnie do Szczytna.
- A ówże stary jako się zowie?
- Zygfryd de Lowe.
- Bóg da, że damy sobie i z nim rady.
- Bóg da!
Tu Maćko roześmiał się i po chwili począł mówić:
- Powiada do mnie księżna w Płocku: "Krzywdujecie się, krzywdujecie jako baranki na
wilków, a tu, powiada, z tych wilków trzech już nie żywie, bo ich niewinne baranki
zdusiły". I prawdę rzekłszy, tak to i jest...
- A Danuśka? a jej rodzic?
- To samo powiedziałem księżnie. Ale w duszy rad jestem, iże się pokazuje, jako i nas
krzywdzić jest nieprzezpieczna rzecz. Juści wiemy, jak toporzysko chycić w garść i godnie
nim machnąć! A co do Danuśki i Juranda, to prawda. Ja myślę tak samo jak i Czech, że ich
już na świecie nie ma, ale w rzeczy to nikt dobrze nie wie... Tego Juranda też mi żal, bo
i za życia się boleści o dziewczynę najadł, i jeżeli zginął, to ciężką śmiercią.
- Co go kto przy mnie wspomni, to zaraz o tatusiu myślę, którego też na świecie nie ma -
odpowiedziała Jagienka.
I tak mówiąc, podniosła zwilżone, śliczne oczy ku górze. Maćko zaś pokiwał głową i rzekł:
- W Bożym on wiecu i w światłości wiekuistej na pewno, bo lepszego od niego człowieka
chyba w całym naszym królestwie
nie było...
- Oj, nie było ci, nie było! - westchnęła Jagienka. Lecz dalszą rozmowę przerwał im chłop
przewodnik, który powstrzymał nagle źrebca, a następnie zawrócił go, przyleciał pędem do
Maćka i zawołał jakimś dziwnym, wylęknionym głosem:
- O dla Boga! Patrzcie no, panie rycerzu, kto to ku nam z pagórka idzie.
- Kto, gdzie? - zawołał Maćko.
- A owdzie! Chyba wielgolud czy co...
Maćko z Jagienka wstrzymali stępaki, spojrzeli we wskazanym przez przewodnika kierunku i
istotnie oczy ich ujrzały na wyniosłości pagórka, na pół albo i więcej stajania jakowąś
postać, której wymiary zdawały się znacznie przenosić zwykłe ludzkie kształty.
- Sprawiedliwie mówi, że chłop jest duży - mruknął Maćko. Potem zmarszczył się, splunął
nagle w bok i rzekł:
- Na psa urok!
- Czemu zaś zaklinacie? - spytała Jagienka.
- Bom wspomniał, jako w taki sam ranek obaczyliśmy ze Zbyszkiem na drodze z Tyńca do
Krakowa takiego samego niby wielkoluda. Powiadali wówczas, że to Walgierz Wdały. Ba!
pokazało się, że to był pan z Taczewa, ale też nic dobrego z tego nie wypadło. Na psa