jeszcze zwymyślać...
- Niech tam i zwymyśla - odpowiedziała ze smutnym uśmiechem. - Ale tego nie uczyni, bo
nie będzie wiedział, że to ja.
- Pozna ciÄ™.
- Nie pozna. Wyście także nie poznali. Powiecie mu, że to nie ja, jeno Jaśko, a Jaśko
przecie całkiem z gęby do mnie podobny. Powiecie mu, że urósł i tyla, a jemu nawet przez
głowę nie przejdzie, by zaś to nie był Jaśko...
Na to stary rycerz wspomniał coś jeszcze o kolanach k" sobie, ale że kolana k'sobie
miewali czasem i chłopaki, więc nie mogło to być przeszkodą, zwłaszcza że Jaśko miał
istotnie twarz prawie taką samą, a włosy po ostatnich postrzyżynach wyrosły mu znów
długie - i nosił je w pątliku, tak jak inne szlachetne pacholęta i sami rycerze. Z tych
przyczyn ustąpił Maćko i poczęli mówić już o drodze. Mieli wyruszyć nazajutrz. Postanowił
Maćko puścić się w krzyżackie kraje, dotrzeć do Brodnicy, tam zasięgnąć języka i gdyby
mistrz był wbrew przewidywaniom Lichtensteina jeszcze w Malborgu, to jechać do Malborga,
w razie zaś przeciwnym pociągnąć krzyżacką granicą w stronę Spychowa, przepytując po
drodze o młodego polskiego rycerza i jego poczet. Stary rycerz spodziewał się nawet, że
łacniej się czegoś dowie o Zbyszku w Spychowie lub na dworze księcia Janusza
warszawskiego niż gdzie indziej.
Jakoż nazajutrz wyruszyli. Wiosna już uczyniła się zupełna, więc rozlewy wód, a
mianowicie Skrwy i Drwęcy, tamowały drogę, tak że dopiero dziesiątego dnia po opuszczeniu
Płocka przejechali granicę i znaleźli się w Brodnicy. Miasteczko czyste było i porządne,
ale zaraz na wstępie można było poznać twarde rządy niemieckie, albowiem ogromna murowana
szubienica, wzniesiona za miastem przy drodze do Gorczenicy, ubrana była ciałami
wisielców, z których jedno było kobiece. Na strażniczej wieży i na zamku powiewała
chorągiew z czerwoną ręką w białym polu. Samego komtura nie zastali jednak podróżni na
miejscu, albowiem pociągnął był z częścią załogi i na czele okolicznej szlachty do
Malborga. Objaśnienia te dał Maćkowi stary Krzyżak, ślepy na oba oczy, który był niegdyś
komturem Brodnicy, później zaś, przywiązawszy się do miejsca i zamku, przeżywał w nim
ostatki żywota. Ów, gdy kapelan miejscowy przeczytał mu list Lichtensteina, przyjął Maćka
gościnnie, że zaś mieszkając wśród polskiej ludności, umiał wybornie po polsku, przeto
łatwo było się z nim rozmówić. Zdarzyło się też, iż przed sześciu tygodniami jeździł do
Malborga, dokąd wzywano go jako doświadczonego rycerza na radę wojenną, wiedział więc, co
się w stolicy działo. Zapytywany o młodego polskiego rycerza, mówił, że nazwiska nie
pomni, ale że słyszał o jakowymś, który naprzód budził podziw tym, że pomimo młodych lat
przybył jako rycerz już pasowany, a po wtóre potykał się szczęśliwie na turnieju, który
wielki mistrz urządził wedle zwyczaju dla cudzoziemskich gości przed wyruszeniem na
wojenną wyprawę. Powoli przypomniał sobie nawet, iż owego rycerza polubił i wziął w
szczególną opiekę mężny i szlachetny brat mistrzów, Ulryk von Jungingen, i że dał mu
żelazne listy, z którymi młodzian później odjechał podobno w stronę wschodnią. Maćko