Lecz w pół drogi zatrzymał się i począł wodzić szeroką dłonią no włosach. Przypomniał
sobie w porę, że Lichtenstein może być na dworze płockim tylko albo gościem, albo co
prawdopodobniej, posłem i że gdyby chciał, nie pytając o nic, bić w niego, postąpiłby
właśnie tak samo jak Zbyszko na drodze z Tyńca.
Więc mając więcej rozumu i doświadczenia od Zbyszka, pohamował się, odkręcił na powrót
pas, wypogodził oblicze, poczekał, a następnie gdy księżna po przywitaniu się z
Lichtensteinem poczęła rozmawiać z księdzem Jakubem z Kurdwanowa, zbliżył się do niej i
skłoniwszy się głęboko, przypomniał jej, co zacz jest i że za swą dobrodziejkę ją
poczytuje z przyczyny owego listu, którym go swego czasu opatrzyła.
Księżna zaledwie pamiętała jego twarz, ale przypomniała sobie z łatwością i list, i całą
sprawę. Było jej także wiadomym to, co stało się na sąsiednim dworze mazowieckim;
słyszała o Jurandzie, o uwięzieniu jego córki, o małżeństwie Zbyszka i o śmiertelnym jego
pojedynku z Rotgierem. Wszystko to zaciekawiało ją niezmiernie, tak jak jakaś opowieść
rycerska lub jedna z takich pieśni, jakie wygłaszali u Niemców minstrele, a na Mazowszu
gądkowie. Krzyżacy nie byli jej wprawdzie tak nienawistni jak żonie Janusza, Annie
Danucie, zwłaszcza że chcąc ją sobie zjednać, przesadzali się dla niej w hołdach,
pochlebstwach i obsypywali ją hojnie darami; lecz w tym razie serce jej było po stronie
kochanków. Gotowa im była pomóc - i przy tym cieszyło ją, iż ma przed sobą człowieka,
który mógł jej najdokładniej przebieg zdarzeń opowiedzieć.
Maćko zaś, który przedtem już postanowił uzyskać jakimkolwiek sposobem opiekę i protekcję
wpływowej księżny, widząc, z jakim słucha zajęciem, chętnie prawił jej o nieszczęsnych
losach Zbyszka i Danuśki i prawie do łez ją wzruszył, a to tym bardziej że sam niedolę
bratanka lepiej niż ktokolwiek odczuwał i z całej duszy nad nią ubolewał.
- Nic rzewliwszego w życiu nie słyszałam - rzekła wreszcie księżna. - A największa żałość
chwyta mnie wskróś tej przyczyny, że on już tę dzieweczkę zaślubił, już ci była jego, a
żadnej szczęśliwości nie zaznał. Wszelako - wiecie-li na pewno, że nie zaznał?
- Hej, mocny Boże! - odparł Maćko - żeby choć był zaznał, ale on ją zaślubił, obłożnie
chorym będąc, wieczorem, a o świtaniu już ją wzięli!
- I myślicie, że Krzyżacy? Bo u nas powiadali o zbójach, którzy Krzyżaków zwiedli, inną
dziewkę im oddając. Mówili też o Jurandowym pisaniu.
- To już nie ludzkie sądy rozstrzygnęły, jeno boski. Wielki to był, prawią, rycerz ten
Rotgier, który najtęższych zwyciężał, a przecież z ręki dzieciucha poległ.
- No, taki to i dzieciuch - rzekła, uśmiechając się, księżna -co mu przezpieczniej w
drogę nie włazić. Krzywda jest - prawda! I słusznie się krzywdujecie, a jednako z tamtych
czterech trzech już nie żywie, a ten stary, który ostał, ledwie także, jako słyszałam,
wydarł się śmierci.
- A Danuśka? a Jurand? - odrzekł Maćko - gdzież oni są? Bóg też wie, czy i ze Zbyszkiem
co złego się nie stało, któren do Malborga pojechał.
- Wiem, ale Krzyżacy nie całkiem tacy psubraci, jako myślicie. W Malborgu przy boku