W sąsiednich pokojach słychać było jakieś kroki i rozmowy szeptem prowadzone. Nasłuchując, czy
to już sam pan profesor nie wchodzi, pani Borowiczowa zwróciła machinalnie oczy w kąt pokoju i
dostrzegła tam ikonę w srebrnej szacie i płonące przed nią światełko.
„Prawda, prawda… — pomyślała — przecie to ten, co przeszedł na prawosławie”.
W danej chwili najmniej by ją ta kwestia obchodziła, gdyby nie to, że za nią jak cień wlókł się
zabobon:
„…To nie musi być dobry człowiek…”
Zegar z kolebką wydzwonił srebrnym głosikiem godzinę drugą, a pana Majewskiego jeszcze nie
było.
Dopiero przed trzecią rozległ się dzwonek w przedpokoju, a po upływie kilkunastu minut drzwi do
saloniku otwarły się cicho i stanął w nich pan profesor.
Był to blondyn wysoki, z jasnym zarostem i bardzo przerzedzoną czupryną. Miał na sobie jeszcze
frak granatowy i takąż kamizelkę ze srebrnymi guzikami, z których każdy zaopatrzony był w orła
państwowego. Kamizelka ta była głęboko wycięta i odsłaniała gors koszuli promieniejąco biały,
wykrochmalony i błyszczący jak szyba lustrzana.
Nauczyciel złożył ukłon wyciągając pięknym ruchem obadwa mankiety, a gdy pani Borowiczowa
powiedziała swe nazwisko, zapytał po rosyjsku:
— Czym mogę służyć?
Matka Marcinka nie mówiła tym językiem, a bała się obrazić profesora, jeżeli zacznie mówić po
polsku, toteż jęła wykładać mu swą prośbę po francusku, z mozołem wymawiając zdania i zwroty
dawno zapomniane.
Pan Majewski z wdziękiem usiadł na pobliskim fotelu, nastawiał mimowiednym ruchem swe
ciemnoniebieskie binokle, otwierał przy tej sposobności nieznacznie usta, ale nie zdawał się
rozumieć, o co rzecz idzie.
Wkrótce też spytał po polsku z przeciąganiem i akcentowaniem z ruska wyrazów, aczkolwiek
dopiero przed dwoma laty został Rosjaninem, nigdy w Rosji nie był i z granic guberni klerykowskiej
zamieszkanej przez samych Polaków (ze znaczną domieszką żydowską) ani razu nie wyjechał:
— Otóż, chodzi tutaj o tego młodzieńca… *tak li*?…
— Tak, panie profesorze — mówiła teraz jednym tchem pani Borowiczowa — pragnęłabym oddać
go do klasy wstępnej. Uczył się na wsi, w szkole elementarnej. Czy jest przygotowany… tego
właśnie osądzić nie jestem w stanie. Dlatego też śmiem prosić pana profesora, czyby nie zechciał
przygotować go jeszcze nieco, zanim egzamin… Z pewnością kilka lekcji udzielonych przez takiego
jak pan profesor pedagoga więcej go oświeci niż pół roku nauki w szkole wiejskiej…
— No, cóż znowu? — zawołał pan Majewski z satysfakcją kierownika klasy, wprawdzie tylko
wstępnej, aleć zawsze w gimnazjum, który jeszcze parę lat temu był nauczycielem szkółki
elementarnej w jakiejś Kiernozji.
— Jestem najmocniej przekonaną, że tak jest… Gdyby tylko pan profesor raczył zwrócić na mego
syna uwagę…
— Widzi pani — przerwał pan Majewski — masa kandydatów… Nie wiem, co on umie, czy to się na