A twarz komtura ani drgnęła. Sztywny i wyprostowany, z podniesioną głową, spoglądał na
mówiącego Maćka swymi stalowymi oczyma tak obojętnie, a zarazem i pogardliwie, jakby
spoglądał nie na rycerza i nawet nie na człowieka, ale na kołek w płocie. Włodyka z
Bogdańca dostrzegł to i lubo słowa jego nie przestały być dworne, dusza poczęła się w nim
widocznie burzyć; mówił z coraz większym przymusem, a na ogorzałych policzkach pokazały
się mu rumieńce. Widocznym było, że wobec tej zimnej pychy walczył ze sobą, by nie
zgrzytać zębami i nie wybuchnąć okropnie.
Powała zaś spostrzegł to i mając dobre serce, postanowił mu przyjść w pomoc. I on
szukając za młodych lat na dworach: węgierskim, rakuskim, burgundzkim i czeskim, różnych
rycerskich przygód, które szeroko rozsławiły jego imię, wyuczył się był po niemiecku,
więc teraz ozwał się w tym języku do Maćka głosem pojednawczym i umyślnie żartobliwym:
-Widzicie, panie, że szlachetny komtur mniema, że cała sprawa nawet i słowa jednego
niewarta. Nie tylko w naszym Królestwie, ale i wszędzie wyrostkowie bywają niespełna
rozumu, ale taki rycerz z dziećmi nie wojuje ni mieczem, ni prawem.
Na to Lichtenstein wydął swe płowe wąsy i nie rzekłszy ani słowa, ruszył koniem przed
siebie, pomijając Maćka i Zbyszka.
A im gniew szalony począł podnosić włosy pod hełmami, a ręce drżały im ku mieczom.
- Czekaj, krzyżacka mać - mówił przez zaciśnięte zęby starszy rycerz z Bogdańca - teraz
ja ci będę ślubował i znajdę cię, byłeś posłować przestał.
Lecz Powała, któremu serce poczęło również zapływać krwią, rzekł:
- To potem. Niech teraz księżna przemówi za wami, bo inaczej gorze chłopcu.
To rzekłszy, pojechał za Krzyżakiem, zatrzymał go i przez czas
jakiś rozmawiali z ożywieniem. I Maćko, i Zbyszko zauważyli, że rycerz niemiecki nie
spoglądał jednakże na Powałę z twarzą tak dumną jak na nich - a to ich do większej
jeszcze złości przywiodło. Po chwili Powała zawrócił ku nim i poczekawszy chwilę, by się
Krzyżak oddalił, rzekł im:
- Mówiłem za wami, ale to nieużyty człek. Powiada, że tylko w takim razie się nie
poskarży, jeśli uczynicie to, czego będzie chciał...
- Czego chce?
- Powiedział tak: "Ja zatrzymam się, by księżnę mazowiecką powitać; niech, prawi,
nadjadą, niech zlazą z koni, niech zdejmą hełmy - i z ziemi, z gołymi głowami mnie
proszą, wówczas odpowiem".
Tu spojrzał Powała bystro na Zbyszka i dodał:
- Ciężko to ludziom szlachetnego rodu... rozumiem- ale muszę cię przestrzec, że jeśli
tego nie uczynisz, kto wie, co cię czeka: może katowski miecz.
Twarze Maćka i Zbyszka uczyniły się jakby kamienne. Nastało znów milczenie.
- No i co? - spytał Powała.
A Zbyszko odrzekł spokojnie i z taką powagą, jakby mu przez tę jedną chwilę dwadzieścia
lat przybyło: