chcieli brać ni zabić, bo ich za mało; gdyby wszelako uderzyli na mnie, to znak, że nie
chcą niczego dotrzymać, i wtedy - gorze im!"
Tak pomyślawszy, podniósł stalowy topór wiszący mu przy siodle, tak ciężki, że za ciężki
nawet na dwie ręce zwykłego męża - i ruszył ku nim koniem.
Lecz oni nie myśleli na niego uderzać. Owszem, knechtowie wbili zaraz w śnieg tylca
włóczni i halabard - że zaś noc nie była jeszcze całkiem ciemna, więc Jurand spostrzegł,
że osady drżą im jednak nieco w ręku.
Ów zaś siódmy, który wydawał się starszym, wyciągnął spiesznie przed siebie lewe ramię i
zwróciwszy dłoń do góry palcami ozwał się:
- Wyście, rycerzu, Jurand ze Spychowa?
- Jam jest...
- Chcecie-li słuchać, z czym mnie przysłano?
- SÅ‚ucham.
- Silny i pobożny komtur von Danveld każe wam powiedzieć, panie że póki nie zsiądziecie z
konia, brama nie będzie wam otworzona.
Jurand pozostał chwilę bez ruchu, następnie zsiadł z konia, po którego w tej chwili
poskoczył jeden z włóczników.
- I broń ma nam być oddana - ozwał się znów człowiek z mieczem.
Pan ze Spychowa zawahał się. Nuż potem uderzą na bezbronnego i zadźgają go jak zwierzę,
nuż chwycą i wtrącą do podziemia? Lecz po chwili pomyślał, że gdyby tak miało być, toby
ich jednak przysłano więcej. Bo gdyby się na niego mieli rzucić, zbroi od razu na nim nie
przebodą, a wówczas on mógłby wydrzeć broń pierwszemu z brzega i wytracić wszystkich,
nimby nadbiegła pomoc. Znali go przecie.
- I choćby też - rzekł sobie - chcieli wytoczyć ze mnie krew, toćżem ja nie po co innego
tu przybył.
Tak pomyślawszy, rzucił naprzód topór, następnie miecz, następnie mizerykordię - i
czekał. Oni zaś chwycili to wszystko, po czym ów człowiek, który do niego przemawiał,
oddaliwszy się na kilkanaście kroków, zatrzymał się i począł mówić zuchwałym,
podniesionym głosem:
- Za wszystkie krzywdy, któreś Zakonowi wyrządził, masz z rozkazu komtura przywdziać na
się ów zgrzebny wór, który ci zostawiam, przywiązać u szyi na powrozie pochwę od miecza i
czekać w pokorze u bramy, póki ci łaska komtura nie rozkaże jej otworzyć.
I po chwili Jurand pozostał sam w ciemności i ciszy. Na śniegu czerniał przed nim
pokutniczy wór i powróz, on zaś stał długo, czując, że mu się w duszy coś rozprzęga, coś
łamie, coś kona i mrze i że oto po chwili nie będzie już rycerzem, nie będzie już
Jurandem ze Spychowa, lecz nędzarzem, niewolnikiem bez imienia, bez sławy, bez czci.
Więc upłynęły jeszcze długie chwile, nim zbliżył się do pokutniczego woru i począł mówić:
- Jakoż mogę inaczej postąpić? Ty, Chryste, wiesz: dziecko niewinne uduszą, jeśli nie
uczynię wszystkiego, co mi każą. l to też wiesz, że dla własnego żywota tego bym nie