lektory on-line

Chłopi - Władysław Reymont - Strona 294

Dziedzic, że to był prędki, ozgniewał się i krzyknął:
— A wara ci, chamie jeden, do tego, co panowie robili, pilnuj lepiej gnoju i wideł, rozumiesz! A język trzymaj za zębami, by ci go nie przycięli!
Świsnął szpicrutą i pognał, jaże w klaczy zagrała wątroba.
Antek zaś poszedł w swoją stronę, a również zły i wzburzony.
— Psie nasienie! — mamrotał gniewnie. — Jaśnie pany, psiekrwie! Jak mu było potrza chłopskiej łaski, to z każdym się bratał, ścierwo! Sam niewart i wszy pieczonej, a drugich przezywa od chamów! — srożył się kopiąc ze złości muchary stojące mu na drodze.
Już wychodził z lasu na topolową, gdy naraz posłyszał jakby znajome głosy, rozejrzał się uważnie: pod krzyżem tuliła się w cieniu brzózek jakaś bryka zakurzona, zaś na kraju boru stał Jasio organistów z Jagusią.
Przetarł oczy, całkiem pewny, jako mu się przywidziało, ale nie, stojali zaledwie o kilkanaście kroków od niego, zapatrzeni w siebie i dziwnie roześmiani.
Zdziwił się niemało nastawiając przy tym uszy, ale chociaż słyszał głosy, nie mógł jednak złożyć i wymiarkować ani jednego słowa.
— Wracała z boru, on jechał i spotkali się — pomyślał, ale w tym oczymgnieniu ukąsiło go cosik w serce, sposępniał i głuche, kolące podejrzenie zatargało kajś we wątpiach.
— Nic drugiego, jeno się zmówili! — lecz dojrzawszy Jasiowe księże obleczenie i jego twarz taką jakąś świętą, uspokoił się odetchnąwszy z niezmierną ulgą, nie poredził se jeno wyrozumieć Jagusi, dlaczego się tak była wystroiła do boru? i czemu tak modrzały jej ślepie roziskrzone? czemu jej tak latały czerwone wargi, a biło od niej taką radością? Obiegał ją wilczymi, głodnymi ślepiami, gdy wypinając się naprzód wzdętymi piersiami, podawała króbkę, z której Jasio wybierał jagody, sam jadł i jej wtykał do ust…
— Prawie ksiądz, a chce mu się zabawiać kiej dzieciak — szepnął z politowaniem i wartko ruszył ku domowi miarkując sobie po słońcu, jako musiało już być kole podwieczorka.
— Póki nie tknę tej zadry, póty i nie boli! — myślał o Jagusi. — A jak to w niego łakomie patrzała, dziw go nie zjadła. A niechta, a niechta…
Próżno się jednak otrząchał, zadra i tak dolegała mu do żywego.
— A ode mnie to ucieka kieby od tej zarazy. Juści, nowe sitko na kołek, szczęściem, co z Jasiem nic nie wskóra — rozjątrzał się coraz barzej — poniektóra to jak suka, poleci za każdym, kto zagwizda.
Leciał prędko, ale nie poredził zgubić tych gorzkich wspominków, jacyś ludzie go wymijali, ani spostrzegł kogo; uspokoił się dopiero pod wsią, gdyż dojrzał organiścinę siedzącą nad rowem z pończochą w ręku, najmłodszy tarzał się przed nią w piasku, a stadko podskubanych gęsi szczypało trawę między topolami.
— Aż tutaj pani zawędrowała z gęsiami? — przystanął obcierając spotniałą twarz.
— Wyszłam naprzeciw Jasia, tylko go patrzeć, jak nadjedzie.
— Dyć ino co wyminąłem go pod lasem.
— Jasia! to już jedzie? — zakrzyczała zrywając się na nogi. — Pilusie, pilu, pilu, a gdzie, szkodniki, a gdzie? — wrzasnęła, bo gęsi jakoś niespodzianie dopadły do żyta stojącego nad drogą i wzieny je zajadle młócić.
— Bryka stała pod figurą, zaś on rozmawiał se z jakąś kobietą.
— Pewnie spotkał znajomą i pogadają. To on tu zaraz nadjedzie. Poczciwa chłopczyna, on nawet obcego psa nie przepuści bez pogłaskania. A którąż to spotkał?
— Nie rozeznałem dobrze, ale zdało mi się, co Jagusię — a widząc, że stara skrzywiła się jakoś niechętnie, dorzucił ze znaczącym prześmiechem: — Nie rozeznałem, bo zeszli mi z oczów kajś w zagaje… pewnikiem przed gorącem…
— Święci Pańscy! co też wam w głowie, Jasio zadawałby się z taką…
— Taka dobra jak drugie, a może i lepsza! — rozgniewał się srodze.
Organiścina chybciej zaruchała drutami wpatrując się jakoś pilnie w pończochę. — A żeby ci ozór odjęło, pleciuchu jeden — myślała głęboko dotknięta — Jasio miałby z taką dziewą… prawie już ksiądz… — Ale się jej spomniały różne księżowskie historie i ogarnął ją niepokój, poskrobała się drutem po głowie, postanawiając rozpytać się obszerniej, lecz Antka już nie było, natomiast na drodze od lasu podniósł się tuman kurzawy i toczył się ku niej coraz prędzej, a nie wyszło i Zdrowaś, już Jasio ściskał ją z całej mocy i skamlał serdecznie:
— Mamusiu kochana! Mamusiu!
— Święci Pańscy! Ady mnie udusisz! Puść, smoku, puść! — i kiedy puścił, sama wzięła go ściskać, całować a wodzić po nim rozkochanymi oczyma.
— A to cię wychudzili, kruszyno! Takiś blady, synaczku! Takiś mizerny!
— Rosoły na święconej wodzie nie pasą! — śmiał się pohuśtując brata, któren jaże piszczał z radości.
— Nie bój się, już ja cię odpasę — szeptała gładząc go pieściwie po twarzy.
— To jedźmy, mamusiu, prędzej będziemy w domu.
— A gęsi? Święci Pańscy, znowu w szkodzie!
Skoczył wyganiać, gdyż się były dorwały żyta łuskając kłosy aż miło, potem brata usadził w bryce i zapędzając przed sobą gęsi szedł środkiem drogi rozpowiadając o podróży.
— Patrz no, jak się bęben umazał! — zauważyła wskazując na małego.
— Dobrał się do moich jagód. Jedz, Stasiu, jedz! Spotkałem w lesie Jagusię, wracała z jagód i trochę mi usypała… — zrumienił się wstydliwie.
— Właśnie przed chwilą mówił mi Boryna, że was spotkał…
— Nie widziałem go, musiał gdzieś bokiem przechodzić.
— Moje dziecko, na wsi ludzie widzą przez ściany nawet i to, czego wcale nie było! — wyrzekła z naciskiem, spuszczając oczy na rozmigotane druty.
Jasio jakby nie zrozumiał, gdyż dojrzawszy stado gołębi lecące nisko nad zbożami, śmignął za nimi kamieniem i zawołał wesoło:
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional