pograniczni komturowie, jechał teraz na ich rozkaz z powinną głową. On, który tylu ich
zwyciężył i podeptał, czuł się teraz zwyciężonym i podeptanym. Nie zwyciężyli go
wprawdzie w polu, nie odwagą i rycerską siłą, niemniej jednak czuł się zwyciężonym. I
było to dla niego czymś tak niesłychanym, iż zdawało mu się, że cały porządek świata
został na nice wywrócony. On jechał ukorzyć się Krzyżakom, on, który gdyby nie chodziło o
Danusię, wolałby sam jeden potykać się ze wszystkimi siłami Zakonu. Alboż nie trafiało
się, że pojedynczy rycerz, mając wybór między sromotą a śmiercią, uderzał na całe wojska?
A on czuł, że może mu się przy godzić i sromota, i na myśl o tym wyło w nim serce z bólu,
jak wyje wilk, uczuwszy w sobie grot.
Lecz był to człowiek mający nie tylko ciało, lecz i duszę z żelaza. Umiał łamać innych,
umiał i siebie.
- Nie ruszę się - rzekł sobie - póki nie spętam tego gniewu, którym mógłbym zgubić, nie
zaś wybawić dziecko.
I wraz schwycił się Jakby za bary ze swoim hardym sercem, ze swoją zawziętością i żądzą
boju. Kto by go widział na onym wzgórzu, we zbroi, bez ruchu, na ogromnym koniu, rzekłby,
że to jakiś olbrzym ulany z żelaza, i nie poznałby, że ów nieruchomy rycerz toczy w tej
chwili najcięższą ze wszystkich walk, jakie kiedykolwiek w życiu stoczył. Lecz on zmagał
się z sobą poty, póki się nie zmógł i póki nie poczuł, że wola go nie zawiedzie.
Tymczasem mgły rzedły i jakkolwiek nie rozproszyły się do cna, jednakże zamajaczało w
końcu w nich coś ciemniejszego. Jurand odgadł, że to są mury szczytnieńskiego zamku. Na
ten widok nie ruszył się jeszcze z miejsca, ale począł się modlić tak gorąco i gorliwie,
jak modli się człowiek, któremu na świecie pozostało już tylko boskie miłosierdzie.
I gdy wreszcie ruszył koniem, poczuł, że w serce poczyna mu wstępować jakowaś otucha.
Gotów był teraz znieść wszystko, co go mogło spotkać. Przypomniał mu się święty Jerzy,
potomek największego rodu Kapadocji, który znosił różne hańbiące katusze, a jednakże nie
tylko czci nie stradał, lecz na prawicy Bożej jest posadzon i patronem wszystkiego
rycerstwa mianowany. Jurand słyszał nieraz opowiadania o jego przygodach od pątników
przybyłych z dalekich krain i wspomnieniem ich ukrzepił w sobie teraz serce.
Z wolna poczęła się w nim budzić nawet i nadzieja. Krzyżacy słynęli wprawdzie z
mściwości, przeto nie wątpił, że wywrą nad nim pomstę za wszystkie klęski, jakie im
zadał, za hańbę, która spadała na nich po każdym spotkaniu, i za strach, w jakim przez
tyle lat żyli.
Ale to właśnie dodawało mu ducha. Myślał, że Danusię porwali po to tylko, by go dostać,
więc gdy go dostaną, to co im po niej? Tak! Jego skują niechybnie i nie chcąc trzymać w
pobliżu Mazowsza, wyślą do jakich odległych zamków, gdzie może do końca życia przyjdzie
mu jęczeć w podziemiu, ale Danusię będą woleli puścić. Choćby też wyszło na jaw, że go
podstępem dostali i gnębią, nie weźmie im tego zbyt za złe ni wielki mistrz, ni kapituła,
bo przecie on, Jurand, bywał istotnie ciężkim Krzyżakom i wytoczył z nich więcej krwi niż
jakikolwiek inny rycerz w świecie. Natomiast ten sam wielki mistrz może by ich i pokarał