- A bodajeś ty był legł pod Wilnem! Cóżeś ty sobie, warchlaku, myślał?
- Ba - rzekł Zbyszko - po ślubowaniu modliłem się do Pana Jezusa, by mi Niemców
przysporzył - i dań mu obiecałem, więc gdym pawie pióra, a przy nich opończę z czarnym
krzyżem ujrzał, zaraz jakowyś głos zawołał we mnie: "Bij w Niemca, bo to cud!" No - i
skoczyłem - kto by był nie skoczył?
- Słuchajcie - przerwał Powała. - Nie życzę ja wam złego, bo to widzę jasno, że ów
młodzianek więcej przez płochość przyrodzoną wiekowi niźli przez złość zawinił. Rad bym
też zgoła na jego uczynek nie baczyć i pojechać sobie dalej, jakoby się nic nie stało.
Ale mógłbym to tylko w takim razie uczynić, gdyby ów komtur obiecał, że się królowi nie
poskarży. Proście go o to: może i jemu żal się uczyni wyrostka.
-Wolej pójdę pod sąd, niźlibym się miał Krzyżakowi pokłonić! - zawołał Zbyszko. - Nie
przystoi to mojej czci szlacheckiej.
Na to Powała z Taczewa spojrzał na niego surowo i rzekł:
- Żle czynisz. Lepiej od ciebie starsi wiedzą, co przystoi, a co nie przystoi czci
rycerskiej. O mnie też ludzie słyszeli, a to ci powiadam, że gdybym taki uczynek
popełnił, nie sromałbym się o darowanie winy prosić.
Zbyszko zawstydził się, ale rzuciwszy wokół oczyma, odrzekł:
-Tu ziemia równa, byle ją trochę udeptać. Niźli Niemca
przepraszać, wolej bym się z nim potykał konną albo pieszą, na
śmierć albo niewolę.
- Głupiś! - przerwał Maćko. - Jakże to z posłem będziesz się potykał? Ni tobie z nim, ni
jemu z takim chłystkiem!
Tu zwrócił się do Powały:
- Wybaczcie, szlachetny panie. Do reszty rozwydrzyło mi się chłopisko przez wojnę, ale
lepiej niech do Niemca nie gada, bo jeszcze by go zwymyślał. Ja będę gadał, ja będę
prosił, a jeśliby po skończonym posłowaniu chciał się ów komtur w ogrodzieńcu samowtór
potykać, to i ja mu stanę.
- Wielkiego rodu to jest rycerz, który nie każdemu stanie -
odrzekł Powała.
- Jakże? Albo to ja pasa i ostróg nie noszę? Mnie choćby i książę może stanąć.
- Prawda jest, ale mu o tym nie mówcie, chybaby sam wspomniał, bo się boję, żeby się na
was nie zawziął. No, niech was tam Bóg wspomaga.
- Pójdę za cię oczyma świecić - rzekł do Zbyszka Maćko - ale poczekaj!
I to rzekłszy, zbliżył się do Krzyżaka, który zatrzymawszy
się o kilka kroków, siedział nieruchomie na swym ogromnym Jak wielbłąd koniu, podobny do
odlanego z żelaza posągu, i słuchał z największą obojętnością poprzedniej rozmowy. Maćko
podczas długich lat wojny nauczył się nieco po niemiecku, więc począł teraz tłumaczyć
komturowi w jego rodowitym języku, co się stało, składać winę na młody wiek i porywczy
umysł chłopca, któremu wydawało się, że to sam Bóg zesłał mu rycerza z pawim czubem, a