— …jako przykazano postawić szkołę w Lipcach, która by była i dla Modlicy, Przyłęka, Rzepek i drugich pomniejszych wsi.
Potem długo wywodził, jaki to z tego będzie profit, jakie to dobrodziejstwo oświata, jak to urzędy jeno myślą dzień i noc, bych tylko narodowi przyjść z pomocą, bych go wspierać, oświecać i bronić przed złem. Zaś w końcu wyliczał, ile potrza na plac z polem, ile na sam budynek i na całe utrzymanie szkoły wraz z nauczycielem, i że na to wszystko trzeba będzie uchwalić dodatkowy podatek po dwadzieścia kopiejek z morgi. Umilkł, przetarł okulary i rzekł jakby do siebie:
— Pan naczelnik powiedział, że jak dzisiaj uchwalicie, to pozwoli zacząć budowę jeszcze w tym roku, a na przyszłą jesień dzieci już pójdą do szkoły.
Skończył, ale nikt się nie odezwał, każden coś ważył w sobie, kuląc się jeno, jakby pod ciężarem nowego podatku, aż dopiero wójt się ozwał:
— Słyszeliście dobrze, co pan sekretarz przeczytał?
— Słyszelim! Juścik, przeciek nie głusim! — ozwali się tu i owdzie.
— A któren ma przeciw temu, niech wystąpi, a swoje rzeknie.
Jęli się trącać łokciami, wypychać naprzód, drapać, spozierać na się i na starszych, lecz nikto nie miał śmiałości wyrywać się pierwszy.
— Kiej tak, uchwalmy prędko podatek i do domu! — zaproponował wójt.
— Więc cóż, wszyscy jednogłośnie zgadzacie się? — zapytał uroczyście pisarz.
— Nie! Nie chcemy! Nie! — wrzasnął Grzela i za nim kilkudziesięciu.
— Nie potrza nam takiej szkoły! Nie chcemy! Dosyć już mamy podatków! Nie! — wołano już ze wszystkich stron, a coraz śmielej, głośniej i hardziej.
Na ten wrzask wyszedł naczelnik i stanął w progu, przycichli na jego widok, a on poskubał bródkę i rzekł wielce łaskawie:
— Jak się macie, gospodarze?
— Bóg zapłać! — odparli pierwsi z brzega kolebiąc się pod naporem gromady pchającej się naprzód, aby posłuchać naczelnika, któren wsparty o futrynę jął cosik mówić po swojemu, ale mu się cięgiem odbekiwało.
Strażnicy skoczyli w naród i dalejże wołać:
— Szapki dołoj! szapki!
— Poszedł ścierwo i nie plącz się pod nogami! — zaklął ktoś na nich.
A naczelnik, choć prawił słodziuśko, skończył nakazująco i po polsku:
— Uchwalcie zaraz podatek, bo nie mam czasu.
I srogo patrzał w twarze, strach przejął niejednego, tłum się zakołysał, poszły trwożne i ściszone szepty.
— No co, głosujemy na szkołę? Mówcie, Płoszka! Jakże zrobim?… Kajże to Grzela? Przykazuje głosować! Głosujmy, ludzie, głosujmy!
Wrzało coraz głośniej, gdy Grzela wystąpił i powiedział śmiało:
— Na taką szkołę nie uchwalimy ani grosza.
— Nie uchwalimy! Nie chcemy! — wsparło go ze sto krzyków.
Naczelnik zmarszczył się groźnie.
Wójt struchlał, a pisarzowi jaże spadły z nosa okulary, jeno Grzela się nie strwożył, wparł w niego harde ślepie chcąc jeszcze cosik dodać, gdy stary Płoszka wystąpił i skłoniwszy się nisko zaczął pokornie:
— Dopraszam się łaski wielmożnego naczelnika, co rzeknę, jako to po swojemu miarkuję: szkołę juścić uchwalić uchwalim, ale widzi się nama, co za dużo złoty i groszy dziesięć z morgi. Czasy teraz ciężkie i o grosz trudno! To jeno chciałem rzec.
Naczelnik nie odpowiedział zatopiony w jakowychś dumaniach, że jeno kiej niekiej kiwnął głową jakby przytakująco i oczy przecierał, więc ośmielony tym wójt siarczyście przemawiał za szkołą; po nim i jego kamraty parły do tego samego, młynarz zaś pyskował najżarliwiej, nie zważając na ostre przycinki Grzelowych stronników, aż wreszcie zgniewany Grzela zawołał:
— Przelewamy jeno z pustego w próżne — i upatrzywszy sposobną porę przystąpił i śmiało spytał:
— A niby jaka to ma być ta nowa szkoła?
— Jak i wszystkie! — wyrzekł otwierając oczy.
— To my akuratnie takiej nie potrzebujemy!
— Na swoją uchwalim i pół rubla z morgi, a na inszą ni szeląga.
— Co nam taka szkoła, moje uczyły się bez trzy roki, a też ni be, ni me.
— Ciszej, ludzie, ciszej!
— Rozbrykały się barany, a wilk jeno patrzeć, jak skoczy na stado.
— Pyskacze juchy, nową biedę wypyskują la wszystkich.
Pokrzykiwali jeden przez drugiego, że uczynił się srogi gwar, każden bowiem dowodził swojego i przepierał drugich, rozgrzewali się coraz barzej, rozbili się na kupy i wszędy zawrzały spory a kłótnie, zwłaszcza Grzelowe stronniki pyskowały najgłośniej i najzawzięciej, powstając przeciw szkole. Na próżno wójt, młynarz i gospodarze z drugich wsi przekładali, prosili, a nawet i strachali Bóg wie czym, większość srożyła się coraz zuchwałej, wygadując, co jeno komu ślina przyniesła.