kładąc ofiary na wznak na drzewie, poczęli przybijać im ręce do przecznic gorliwie i szybko, tak aby
lud wróciwszy po skończonej przerwie zastał już wszystkie krzyże wzniesione. W całym amfiteatrze
rozległ się teraz huk młotów, którego echa rozebrzmiały po wyższych rzędach i doszły aż na plac
otaczający amfiteatr i pod namiot, w którym cezar podejmował westalki i towarzyszów. Tam pito
wino, żartowano z Chilona i szeptano dziwne słowa do uszu kapłanek Westy, na arenie zaś wrzała
robota, gwoździe pogrążały się w ręce i nogi chrześcijan, warczały łopaty zasypujące ziemią doły, w
które wstawiano krzyże.
Lecz między ofiarami, na które dopiero za chwilę miała przyjść kolej, był Kryspus. Lwy nie miały
czasu go rozedrzeć, więc przeznaczono mu krzyż, on zaś, zawsze gotów na śmierć, radował się
myślą, że nadchodzi jego godzina. Wyglądał dziś inaczej, albowiem wyschłe ciało jego było
obnażone zupełnie, tylko przepaska bluszczowa okrywała mu biodra, na głowie zaś miał wieniec z
róż. Ale w oczach błyszczała mu zawsze taż sama niepożyta energia i taż sama twarz surowa i
fanatyczna wychylała się spod wieńca. Nie zmieniło się też jego serce, albowiem jak niegdyś w
cuniculum groził gniewem Bożym poobszywanym w skóry współbraciom, tak i dziś gromił ich,
zamiast pocieszać.
— Dziękujcie Zbawicielowi — mówił — że pozwala wam umrzeć taką śmiercią, jaką sam umarł.
Może część win waszych będzie wam za to odpuszczona, drżyjcie wszelako, albowiem
sprawiedliwości musi się stać zadość i nie może być jednakiej nagrody dla złych i dobrych.
A słowom jego wtórował odgłos młotów, którymi przybijano ręce i nogi ofiar. Coraz więcej krzyży
wznosiło się na arenie, on zaś zwracając się do gromady tych, którzy stali jeszcze, każdy przy swoim
drzewie, mówił dalej:
— Widzę otwarte niebo, ale widzę otwartą i otchłań… Sam nie wiem, jako zdam sprawę Panu z
żywota mego, chociażem wierzył i nienawidziłem złego, i nie śmierci się lękam, lecz
zmartwychpowstania, nie męki, lecz sądu, albowiem nastaje dzień gniewu.
A wtem spomiędzy bliższych rzędów ozwał się jakiś głos spokojny i uroczysty:
— Nie dzień gniewu, ale dzień miłosierdzia, dzień zbawienia i szczęśliwości, albowiem powiadam
wam, że Chrystus przygarnie was, pocieszy i posadzi na prawicy swojej. Ufajcie, bo oto niebo
otwiera siÄ™ przed wami.
Na te słowa wszystkie oczy zwróciły się ku ławkom; nawet ci, którzy już wisieli na krzyżach,
podnieśli blade, umęczone głowy i poczęli patrzeć w stronę mówiącego męża.
A on zbliżył się aż do przegrody otaczającej arenę i począł ich żegnać znakiem krzyża.
Kryspus wyciągnął ku niemu ramię, jakby chcąc go zgromić, lecz ujrzawszy jego twarz opuścił dłoń,
po czym kolana zgięły się pod nim, a usta wyszeptały:
— Apostoł Paweł!…
Ku wielkiemu zdziwieniu cyrkowej służby poklękali wszyscy, których nie zdążono dotąd poprzybijać,
zaś Paweł z Tarsu zwrócił się do Kryspa i rzekł:
— Kryspie, nie groź im, albowiem dziś jeszcze będą z tobą w raju. Ty mniemasz, że mogą być
potępieni? Lecz któż je potępi? Zali uczyni to Bóg, który oddał za nie Syna swego? Zali Chrystus,
który umarł dla ich zbawienia, jako oni umierają dla imienia Jego? I jakoż może potępić Ten, który