pokrytych rycerzy mogło się z nimi potykać nie bez nadziei zwycięstwa. Myślał też Maćko,
że jeżeliby w następstwie miał im zagrozić sąd, to może i lepiej uniknąć go,
przejechawszy przez tych ludzi, a potem pochować się gdzie, póki burza nie przeminie.
Więc twarz skurczyła mu się zaraz jak paszcza wilka gotowego kąsać i wsparłszy konia
między Zbyszka a nieznajomego męża, począł pytać, imając się jednocześnie miecza:
- Coście za jedni? Skąd wasze prawo?
- Prawo moje stąd - odparł nieznajomy - że król mi nad przezpieczeństwem okolicy czuwać
rozkazał, a zowią mnie Powała z Taczewa.
Na te słowa Maćko i Zbyszko spojrzeli na rycerza, a następnie pochowali na wpół już
wyciągniętą broń do pochew i pospuszczali głowy. Nie strach ich obleciał, ale pochylili
czoła przed głośnym i dobrze sobie znanym nazwiskiem, albowiem Powała z Taczewa,
szlachcic znakomitego rodu i pan możny, posiadający liczne ziemie wedle Radomia, był
zarazem jednym z najsławniejszych rycerzy w Królestwie. Rybałci opiewali go w pieśniach
jako wzór honoru i męstwa, sławiąc jego imię na równi z imieniem Zawiszy z Garbowa i
Farureja, i Skarbka z Góry, i Dobka z Oleśnicy, i Jaśka Naszana, i Mikołaja z Moskorzowa,
i Zyndrama z Maszkowic. W tej chwili przedstawiał on przy tym poniekąd osobę królewską,
więc porwać się na niego znaczyło tyle, ile oddać głowę pod topór kata.
Maćko też, ochłonąwszy, ozwał się pełnym poszanowania głosem:
- Cześć i pokłon wam, panie, waszej sławie i męstwu.
- Pokłon i wam, panie - odpowiedział Powała - choć wolałbym nie w tak ciężkiej przygodzie
uczynić z wami znajomość.
- Czemu to? - spytał Maćko.
A Powała zwrócił się do Zbyszka:
- Cóżeś ty, młodzieniaszku, najlepszego uczynił? Na publicznym gościńcu, pod bokiem
królewskim porwałeś się na posła! Zali wiesz, coć za to czeka?
- Porwał się na posła, bo młody i głupi, przeto o uczynek łatwiej mu niż o zastanowienie
- rzekł Maćko. - Ale nie osądzicie go surowie, gdy całą sprawę rozpowiem.
- Nie ja go będę sądził. Moja rzecz jeno więzy mu nałożyć...
- Jakże to? - ozwał się Maćko, obrzucając znów ponurym wejrzeniem całą gromadę ludzi.
- Wedle królewskiego rozkazania. Po tych słowach zapadło milczenie.
- Szlachcic jest - rzekł wreszcie Maćko.
- To niech zaprzysięże na rycerską cześć, że stawi się na wszelki sąd.
- Poprzysięgnę na cześć! - zawołał Zbyszko.
- To dobrze. Jakoże was zowią? Maćko wymienił nazwisko i herb.
- Jeśliście z dworu księżny Januszowej, to proście jej, by się wstawiła za wami do króla.
- Nie z dworu jesteśmy. Z Litwy od księcia Witolda jedziem. Bogdajeśmy byli nijakiego
dworu nie napotkali! Z tego to spotkania przyszło na chłopa nieszczęście.
I tu Maćko począł opowiadać, co się zdarzyło w gospodzie, więc mówił o spotkaniu dworu
księżnej i o ślubowaniu Zbyszkowym, ale w końcu chwycił go nagły gniew na Zbyszka, przez