naradę, a to dla jego rozumu i doskonałej znajomości Krzyżaków, u których przesiedział
długie lata w niewoli.
- Potrzeba poczynać roztropnie, by zaś zapalczywością nie zgrzeszyć i dziewki nie zgubić
- mówił pan z Długolasu. - Mistrzowi należy się zaraz poskarżyć i jeśli W. Ks. Mość da do
niego pisanie, to ja pojadÄ™.
- Pisanie dam i wy z nim pojedziecie - rzekł książę. - Nie damy dziecku zginąć, tak mi
dopomóż Bóg i Święty Krzyż. Mistrz boi się wojny z królem polskim i chodzi mu o to, by
sobie i Semka, brata mego, i mnie zjednać... Jużci nie z jego rozkazania ją porwano - i
nakaże ją oddać
- A jeśli z jego rozkazania? - spytał ksiądz Wyszoniek.
- Chociaż to Krzyżak, więcej w nim uczciwości niż w innych - odrzekł książę - i jakom wam
rzekł, prędzej by on mi teraz chciał wygodzić niż mnie rozgniewać. Potęga Jagiełłowa nie
śmiech... Hej! zalewali oni nam sadła za skórę, póki mogli, ale ninie obaczyli się, że
jak jeszcze i my Mazury pomożem Jagiełłę, to będzie źle...
Lecz pan z Długolasu począł mówić:
- Prawda jest. Krzyżaki po próżnicy niczego nie czynią; toteż tak miarkuję, że jeśli
dziewkę porwali, to jeno dlatego, by Jurandowi miecz z rąk wytrącić i alibo wykup wziąć,
alibo ją wymienić.
Tu zwrócił się do pana ze Spychowa:
- Kogo macie teraz z jeńców?
- De Bergowa - odpowiedział Jurand.
- Znacznyż to kto?
- Widzi się, że znaczny.
Pan de Lorche, usłyszawszy nazwisko de Bergowa, począł o niego wypytywać i dowiedziawszy
się, o co idzie, rzekł:
- To krewny hrabiego Geldrii, wielkiego dobrodzieja Zakonu i z rodu Zakonowi zasłużonego.
- Tak jest - rzekł pan z Długolasu, przetłumaczywszy obecnym jego słowa. - De Bergowowie
wielkie piastowali dostojeństwa w Zakonie.
- A przecież Danveld i de Lowe okrutnie się o niego upominali - rzekł książę. - Co który
gębę otworzył, to mówił, że de Bergow musi być wolny. Jako Bóg w niebie, tak niechybnie
po to oni dziewkę porwali, by de Bergowa wydostać.
- Za czym ją i oddadzą - rzekł ksiądz.
- Ale lepiej by wiedzieć, gdzie jest - rzekł pan z Długolasu. - Bo dajmy, że mistrz
spyta: komu mam rozkazać, by ją oddał? Cóż mu powiemy?
- Gdzie jest? - rzekł głucho Jurand. - Nie trzymają oni jej pewnie na pograniczu, ze
strachu, bym jej nie odbił, jeno gdzieś ją na dalekie mierzeje wiślane albo morskie
wywieźli.
A Zbyszko rzekł:
- Znajdziem jÄ… i odbijem.