lektory on-line

Quo vadis - Henryk Sienkiewicz - Strona 265

dowcipnym słowem, które przesyłano sobie z rzędu do rzędu, i tupał z niecierpliwości, by
przyśpieszyć widowisko.
Wreszcie tupanie stało się podobne do grzmotów i nieustające. Wówczas prefekt miasta, który
poprzednio już był ze świetnym orszakiem objechał arenę, dał znak chustką, na który w amfiteatrze
odpowiedziało powszechne: „Aaa!…”, wyrwane z tysiąców piersi.
Zwykle widowisko rozpoczynało się od łowów na dzikiego zwierza, w których celowali rozmaici
barbarzyńcy z północy i południa, tym razem jednak zwierząt miało być aż nadto, rozpoczęto więc
od andabatów, to jest od ludzi przybranych w hełmy bez otworów na oczy, a zatem bijących się na
oślep. Kilkunastu ich, wyszedłszy naraz na arenę, poczęło machać mieczami w powietrzu;
mastygoforowie za pomocą długich wideł posuwali jednych ku drugim, aby mogło przyjść do
spotkania. Wykwintniejsi widzowie patrzyli obojętnie i z pogardą na podobne widowisko, lecz lud
bawił się niezgrabnymi ruchami szermierzy, gdy zaś trafiało się, że spotykali się plecami, wybuchał
głośnym śmiechem, wołając: „W prawo!”, „W lewo!”, „Wprost!”, i często myląc umyślnie
przeciwników.
Kilka par sczepiło się jednak i walka poczynała być krwawą. Zawziętsi zapaśnicy rzucali tarcze i
podając sobie lewe ręce, aby nie rozłączyć się więcej, prawymi walczyli na zabój. Kto padł, podnosił
palce do góry, błagając tym znakiem litości, lecz na początku widowiska lud zwykle domagał się
śmierci ranionych, zwłaszcza gdy chodziło o andabatów, którzy mając twarze zakryte pozostawali
mu nie znani. Z wolna liczba walczących zmniejszała się coraz bardziej, a gdy wreszcie pozostało
dwóch tylko, popchnięto ich ku sobie tak, że spotkawszy się padli obaj na piasek i zakłuli się na nim
wzajemnie. Wówczas, wśród okrzyków: „Dokonano!” — posługacze uprzątnęli trupy, pacholęta zaś
zagrabiły krwawe ślady na arenie i potrząsnęły ją listkami szafranu.
Teraz miała nastąpić poważniejsza walka, budząca zaciekawienie nie tylko motłochu, ale i ludzi
wykwintnych, w czasie której młodzi patrycjusze czynili nieraz ogromne zakłady, zgrywając się
częstokroć do nitki. Wraz też zaczęły krążyć z rąk do rąk tabliczki, na których wypisywano imiona
ulubieńców, a zarazem ilość sestercji, jaką każdy stawiał za swoim wybranym. Spectati, to jest
zapaśnicy, którzy występowali już na arenie i odnosili na niej zwycięstwa, zyskiwali najwięcej
zwolenników, lecz między grającymi byli i tacy, którzy stawiali znaczne sumy na gladiatorów nowych
i całkiem nie znanych, w tej nadziei, że na wypadek ich zwycięstwa zagarną olbrzymie zyski.
Zakładał się sam cezar i kapłani, i westalki, i senatorowie, i rycerze, i lud. Ludzie z gminu, gdy zbrakło
im pieniędzy, stawiali często w zakład własną wolność. Czekano też z biciem serca, a nawet i
trwogą, na ukazanie się szermierzy i niejeden czynił głośne śluby bogom, by zjednać ich opiekę dla
swego ulubieńca.
Jakoż gdy ozwały się przeraźliwe odgłosy trąb, w amfiteatrze uczyniła się cisza oczekiwania. Tysiące
oczu zwróciło się ku wielkim wrzeciądzom, do których zbliżył się człowiek przybrany za Charona i
wśród ogólnego milczenia trzykrotnie zastukał w nie młotem, niby wywołując na śmierć tych, którzy
byli za nimi ukryci. Po czym otworzyły się z wolna obie połowy bramy, ukazując czarną czeluść, z
której poczęli wysypywać się na jasną arenę gladiatorowie. Szli oddziałami po dwudziestu pięciu
ludzi, osobno Trakowie, osobno Mirmilonowie, Samnici, Galowie, wszyscy ciężko zbrojni, a wreszcie
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional