— Przesąd!… przesąd!… — mówił Szuman. — Ani się pan spostrzeżesz, ani się domyślisz, szczególniej, jeżeli cię zapewnią, że jesteś dopiero drugim lub czwartym, i to tym prawdziwie kochanym, tym od dawna przeczuwanym…
— Nie byłeś u Rzeckiego? — spytał Szumana Wokulski.
— No, jemu już nie zapiszę recepty na miłość — odparł doktór. — Stary kapcanieje…
— Istotnie, źle wygląda — dorzucił Ochocki.
Rozmowa przeszła na stan zdrowia Rzeckiego, potem na politykę, w końcu Szuman pożegnał ich.
— Bestia cynik!… — mruknął Ochocki.
— Nie lubi kobiet — dodał Wokulski — a w dodatku miewa gorzkie dnie i wtedy wygaduje herezje.
— Czasami nie bez racji — rzekł Ochocki — Ale też dobrze trafił ze swymi poglądami… Bo akurat przed godziną miałem uroczystą rozmowę z ciotką, która koniecznie namawia mnie, abym się ożenił, i dowodzi, że nic tak nie uszlachetnia człowieka jak miłość zacnej kobiety…
— On nie radził panu, tylko mnie.
— Ja też właśnie, gdym słuchał jego wywodów, myślałem o panu. Wyobrażam sobie, jakbyś pan wyglądał zmieniając co kwartał kochanki, gdyby kiedy stanęli przed panem ci wszyscy ludzie, którzy dziś pracują na pańskie dochody, i zapytali: „Czym się wywdzięczasz nam za nasze trudy, nędzę i krótsze życie, którego część tobie oddajemy?… Czy pracą, czy radą, czy przykładem?…”
— Jacyż dziś ludzie pracują na moje dochody? — spytał Wokulski. — Wycofałem się z interesów i zamieniam majątek na papiery.
— Jeżeli na listy zastawne ziemskie, to przecież kupony od nich płacą parobcy; a jeżeli na jakieś akcje, to znowu ich dywidendy pokrywają robotnicy kolejowi, cukrowniani, tkaccy, czy ja zresztą wiem jacy?…
Wokulski jeszcze bardziej spochmurniał.
— Proszę pana — rzekł — czy ja potrzebuję myśleć o tym?… Tysiące żyją z procentów i nie troszczą się podobnymi pytaniami.
— Ale ba — mruknął Ochocki. — Inni to nie pan… Ja mam wszystkiego półtora tysiąca rubli rocznie, a jednak bardzo często przychodzi mi na myśl, że taka suma stanowi utrzymanie trzech albo czterech ludzi i że jacyś faceci ustępują dla mnie ze świata albo muszą ograniczać swoje, już i tak ograniczone potrzeby…
Wokulski przeszedł się po pokoju.
— Kiedy pan jedziesz za granicę? — nagle zapytał.
— I tego nie wiem — odparł kwaśno Ochocki. — Mój dłużnik nie zwróci mi pieniędzy wcześniej jak za rok. Spłaci mnie dopiero nową pożyczką, a tej dziś niełatwo zaciągnąć.
— Duży daje procent?
— Siódmy.
— A pewna to lokacja?
— Pierwszy numer po Towarzystwie Kredytowym.
— A gdybym ja panu dał gotówkę i wszedł w pańskie prawa, wyjechałbyś pan za granicę?
— Jednej chwili!… — zawołał Ochocki zrywając się. — Cóż ja tu wysiedzę?… Chyba z desperacji ożenię się bogato, a później będę robił tak, jak radzi Szuman.
Wokulski zamyślił się.
— Cóż by to było złego ożenić się? — rzekł półgłosem.
— Dajże mi pan spokój!… Ubogiej żony nie wykarmię, bogata wciągnęłaby mnie w sybarytyzm, a każda byłaby grobem moich planów. Dla mnie trzeba jakiejś dziwnej kobiety, która by razem ze mną pracowała w laboratorium; a gdzież znajdę taką?…
Ochocki zdawał się być mocno rozstrojony i zabrał się do wyjścia.
— Więc, kochany panie — mówił żegnając się z nim Wokulski — sprawę pańskiego kapitału obgadamy. Ja gotów jestem spłacić pana.
— Jak pan chce… Nie proszę o to, ale byłbym bardzo wdzięczny.
— Kiedy pan wyjeżdżasz do Zasławka?
— Jutro, właśnie przyszedłem pożegnać pana.
— A więc interes gotów — zakończył ściskając go Wokulski. — W październiku możesz pan mieć pieniądze.
Po wyjściu Ochockiego Wokulski położył się spać. Doznał dziś tylu silnych i sprzecznych wrażeń, że nie umiał ich uporządkować. Zdawało mu się, że od chwili zerwania z panną Izabelą wchodził na jakąś straszną wysokość, otoczoną przepaściami, i dopiero dziś dosięgnął jej szczytów, a nawet zeszedł na drugi skłon, gdzie ujrzał jeszcze niewyraźne, lecz całkiem nowe horyzonty.
Jakiś czas snuły mu się przed oczyma roje kobiet, a między nimi najczęściej pani Wąsowska; to znowu widział gromady parobków i robotników, którzy zapytywali go: co im dał w zamian za swoje dochody?
Nareszcie twardo zasnął.
Obudził się o szóstej rano, a pierwszym wrażeniem było uczucie swobody i rześkości.
Wprawdzie nie chciało mu się wstawać, lecz nie doznawał żadnego cierpienia i nie myślał o pannie Izabeli. To jest myślał, ale mógł nie myśleć; w każdym razie wspomnienie jej nie nurtowało go w sposób jak dotychczas bolesny.
Ten brak cierpień znowu zatrwożył go.