- Bójcieże się Boga!
- Kto ojciec, jeśli nie książę?... kto matka, jeśli nie wy, miłościwa pani!
A Danusia na to:
- Miłościwa matuchno!
- Prawda, że to ja byłam jej i jestem jako matka - rzekła księżna - i z mojej też ręki
Jurand dostał żonę. Prawda! A jakby raz ślub był - to i przepadło. Może by się Jurand i
posierdził, ale przecie i on księciu jako panu swojemu powinien. Wreszcie można by mu
zrazu nie mówić, dopiero gdyby dziewczynę chciał innemu dać albo mniszką uczynić... Jeśli
zaś śluby jakowe uczynił - to i nie będzie jego winy. Przeciw woli boskiej nikt nie
poradzi... Dla Boga żywego, może to i wola boska!
- Inaczej nie może być! - zawołał Zbyszko. Lecz księżna, cała jeszcze wzruszona, rzekła:
- Poczekajcie, niech się opamiętam! Źeby tu książę był, zaraz bym do niego poszła i
zapytałabym: mam-li Danuśkę dać, czyli też nie?... Ale bez niego się boję... Aż mi dech
zaparło, a tu i czasu na nic nie ma, bo i dziewczyna musi jutro jechać!... O miły Jezu!
niechby żeniata jechała - byłby już spokój. Jeno nie mogę się opamiętać - i czegoś mi
strach. A tobie nie strach, Danuśka? - gadajże!
- Już ja bez tego zamrę! - przerwał Zbyszko. A Danuśka podniosła się od kolan księżny i
ponieważ istotnie była przez dobrą panią nie tylko do poufałości dopuszczana, ale i
pieszczona, więc chwyciła ją za szyję i poczęła ściskać z całej siły.
Lecz księżna rzekła:
- Bez ojca Wyszońka nic wam nie powiem. Skoczże po niego co prędzej!
Danusia skoczyła po ojca Wyszońka, Zbyszko zaś zwrócił swą wybladłą twarz do księżny i
rzekł:
- Co mi Pan Jezus przeznaczył, to będzie, ale za tę pociechę niech wam Bóg, miłościwa
pani, nagrodzi.
- Jeszcze mnie nie błogosław - odrzekła księżna - bo nie wiadomo, co się stanie. I musisz
mi też na cześć poprzysiąc, że jeśli ślub będzie, nie wzbronisz dziewczynie do rodziciela
zaraz jechać, abyś broń Boże, przekleństwa jego na siebie i na nią nie ściągnął.
- Na moją cześć! - rzekł Zbyszko.
- To i pamiętaj! A Jurandowi niech dziewczyna zrazu nic nie mówi. Lepiej, aby go nowina
nie oparzyła jak ogień. Poślemy po niego z Ciechanowa, by z Danuśka przyjeżdżał, i wtedy
sama mu powiem albo tez księcia uproszę. Jak zobaczy, że nie ma rady, to się i zgodzi.
Nie byt ci on przecie krzyw?
- Nie - rzekł Zbyszko - nie był mi krzyw, więc może i rad będzie w duszy, że Danuśka
będzie moja. Bo jeśli ślubował, to już nie będzie jego winy, jeśli nie dotrzyma.
Wejście księdza Wyszońka z Danusią przerwało dalszą rozmowę. Księżna wezwała go w tej
chwili do narady i z wielkim zapałem poczęła mu opowiadać o Zbyszkowych zamiarach, lecz
on zaledwie usłyszawszy, o co idzie, przeżegnał się ze zdumienia i rzekł:
- W imię Ojca i Syna, i Ducha!... jakże ja to mogę uczynić! Toć przecie adwent!