— Do widzenia… na wsi!…
Wokulski opuścił jej mieszkanie jak pijany. Znalazłszy się na ulicy szepnął:
„Oczywiście, zgłupiałem.”
Spojrzał za siebie i zobaczył w oknie panią Wąsowską, która wyglądała spoza firanki.
„Do licha! — pomyślał. — Czy ja znowu nie wlazłem w jaką awanturę?…”
Idąc ulicą Wokulski wciąż zastanawiał się nad zmianą, jaka w nim zaszła.
Zdawało mu się, że z otchłani, w której panuje noc i obłęd, wydobył się na jasny dzień. Pulsa biły mu silniej, oddychał szerzej, myśli toczyły się z niezwykłą swobodą; czuł jakąś rześkość w całym organizmie i nie dający się opisać spokój w sercu.
Już nie drażnił go ruch uliczny, a cieszyły tłumy. Niebo miało ciemniejszą barwę, domy wyglądały zdrowiej, a nawet kurz nasycony potokami światła był piękny.
Największą jednak przyjemność robił mu widok młodych kobiet, ich giętkich ruchów, uśmiechających się ust i wabiących spojrzeń. Kilka z nich spojrzało mu prosto w oczy z wyrazem słodkiej tkliwości i kokieterii; Wokulskiemu serce uderzyło śpieszniej, jakiś prąd drażniący przeleciał po nim od stóp do głów.
„Ładne!…” — pomyślał.
Wnet jednak przypomniał sobie panią Wąsowską i musiał przyznać, że spomiędzy tych ładnych ona jest najładniejsza, a co lepiej, najponętniejsza… Co to za figura, jaki wspaniały kontur nogi, a płeć, a oczy mające w sobie coś z brylantów i aksamitu… Byłby przysiągł, że czuje zapach jej ciała, że słyszy spazmatyczny śmiech, i w głowie zaszumiało mu na samą myśl zbliżenia się do niej.
„Co to musi być za wściekła kobieta!… — szepnął. — Kąsałbym ją…”
Widmo pani Wąsowskiej tak go prześladowało i drażniło, że nagle przyszedł mu projekt odwiedzić ją jeszcze dziś wieczorem.
„Przecież zaprosiła mnie na obiady i kolacje — mówił do siebie, czując, że w nim coś kipi. — Wyrzuci mnie za drzwi?… Po cóż by mnie kokietowała. Że nie ma do mnie wstrętu, wiem nie od dzisiaj, no, a ja, dalibóg, mam na nią apetyt, który także coś wart…”
Wtem przeszła obok niego jakaś szatynka z fiołkowymi oczyma i twarzą dziecka, a Wokulski spostrzegł ze zdziwieniem, że i ta mu się podoba.
O kilkanaście kroków od swojego domu usłyszał wołanie:
— Hej!… hej!… Stachu!…
Wokulski odwrócił głowę i pod werendą cukierni zobaczył Szumana. Doktór zostawił nie dokończoną porcję lodów, rzucił na stół srebrną czterdziestówkę i wybiegł do niego.
— Idę do ciebie — mówił Szuman biorąc go pod rękę. — Wiesz co, że dawno już nie miałeś tak byczej miny… Założę się, że wrócisz do spółki i porozpędzasz tych parchów… Co za fizjognomia… co za oko… Dziś dopiero poznaję dawnego Stacha!…
Minęli bramę, schody i weszli do mieszkania.
— A ja w tej chwili myślałem, że grozi mi jakaś nowa choroba… — rzekł Wokulski ze śmiechem. — Chcesz cygaro?
— Dlaczego grozi?
— Wyobraź sobie, że może od godziny ogromne wrażenie robią na mnie kobiety… Jestem przestraszony…
Szuman roześmiał się na cały głos.
— Pyszny jesteś… Zamiast wydać obiad na znak radości, to ten się boi… A cóż ty myślisz, że wówczas byłeś zdrów, kiedyś wariował za jedną kobietą? Dziś jesteś zdrów, kiedy ci się wszystkie podobają, i nie masz nic pilniejszego jak postarać się o względy tej, która ci najlepiej przypadnie do gustu.
— Bah!… A gdyby to była wielka dama?…
— Tym lepiej… tym lepiej… Wielkie damy są daleko smaczniejsze od pokojówek. Kobiecość ogromnie zyskuje na szyku i inteligencji, a nade wszystko na dumie. Jakie czekają cię idealne rozmowy, jakie miny pełne godności… Ach, powiadam ci, to ze trzy razy więcej warte…
Po twarzy Wokulskiego przeleciał cień.
— Oho! — zawołał Szuman — już widzę obok ciebie długie ucho tego patrona, na którym Chrystus wjeżdżał do Jerozolimy. Czego się krzywisz?… Właśnie umizgaj się tylko do wielkich dam, bo one mają ciekawość do demokracji.
W przedpokoju rozległ się dzwonek i wszedł Ochocki. Spojrzał na zacietrzewionego doktora i zapytał:
— Przeszkadzam panom?
— Nie — odparł Szuman — możesz pan nawet być pomocny. Bo właśnie radzę w tej chwli Stachowi, ażeby leczył się romansem, ale… nie idealnym. Z ideałami już dosyć…
— A wie pan, że tego wykładu i ja gotów jestem posłuchać — rzekł Ochocki zapalając podane cygaro.
— Awantura! — mruknął Wokulski.
— Żadna awantura — prawił Szuman. — Człowiek z twoim majątkiem może być kompletnie szczęśliwy, do rozsądnego bowiem szczęścia potrzeba: co dzień jadać inne potrawy i brać czystą bieliznę, a co kwartał zmieniać miejsce pobytu i kochanki.
— Zabraknie kobiet — wtrącił Ochocki.
— Zostaw pan to kobietom, a już one postarają się, ażeby ich nie zabrakło — odparł szyderczo doktór. — Przecież ta sama dieta stosuje się i do kobiet.
— Ta kwartalna dieta?… — spytał Ochocki.
— Naturalnie. Dlaczegóż one mają być gorsze od nas?