— Okropność!… — wybuchnęła pani Wąsowska. — Ale mniejsza… Powiedz mi pan jednak, co świat traci na podobnej mistyfikacji?…
Wokulskiemu zaczęło szumieć w uszach.
— Świat niekiedy zyskuje, jeżeli jakiś naiwny prostak wpada w obłęd zwany miłością idealną i za cenę największych niebezpieczeństw zdobywa majątek, aby go złożyć u stóp swego ideału… Ale świat czasem traci, jeżeli ten wariat odkrywszy mistyfikację upada złamany, do niczego niezdolny… Albo… nie rozporządziwszy majątkiem rzuca się… To jest: strzela się z panem Starskim i dostaje kulą po żebrach… Świat traci, pani, jedno zabite szczęście, jeden zwichnięty umysł, a może i człowieka, który mógł coś zrobić…
— Ten człowiek sam sobie winien…
— Ma pani rację: byłby winien, gdyby spostrzegłszy się nie postąpił jak baron i nie zerwał ze swoim ogłupieniem i hańbą…
— Krótko mówiąc — rzekła pani Wąsowska — mężczyźni nie zrzekną się dobrowolnie swoich dzikich przywilejów wobec kobiet…
— To jest: nie uznają przywileju zwodzenia…
— Kto zaś odrzuca układy — mówiła z uniesieniem — ten rozpoczyna walkę…
— Walkę?… — powtórzył śmiejąc się Wokulski.
— Tak, walkę, w której strona silniejsza zwycięży… A kto silniejszy, to dopiero zobaczymy!… — zawołała potrząsając ręką.
W tej chwili stała się rzecz dziwna. Wokulski nagle schwycił panią Wąsowska za obie ręce i umieścił je między trzema palcami swojej.
— Cóż to znaczy?… — zapytała blednąc.
— Próbujemy, kto silniejszy — odparł.
— No… już dosyć żartów…
— Nie, pani, to nie są żarty… To tylko mały dowód, że z panią, jako reprezentantką walki, mogę zrobić, co mi się podoba. Tak czy nie?
— Puść mnie pan — zawołała szarpiąc się — bo zawołam na służbę…
Wokulski puścił jej ręce.
— Ach, więc będziecie panie walczyć z nami przy pomocy służby?… Ciekawym, jakiego wynagrodzenia zażądaliby ci sprzymierzeńcy i czy pozwoliliby nie dotrzymywać zobowiązań?
Pani Wąsowska przypatrywała mu się naprzód z lekką trwogą, potem z oburzeniem, w końcu wzruszyła ramionami.
— Wie pan, co mi na myśl przyszło?
— Żem oszalał.
— Coś na kształt tego.
— Wobec tak pięknej kobiety i przy takiej dyskusji byłoby to rzeczą naturalną.
— Ach, jakiż płaski kompliment!… — zawołała z grymasem. — W każdym razie muszę wyznać, żeś mi pan trochę zaimponował. Trochę… Ale nie wytrzymałeś pan w roli, puściłeś mi ręce, i to mnie rozczarowało…
— O, ja potrafiłbym nie puścić rąk.
— A ja potrafiłabym zawołać na służbę…
— A ja, przepraszam panią, potrafiłbym zakneblować usta…
— Co?… co?…
— To, co powiedziałem.
Pani Wąsowska znowu się zadziwiła.
— Wie pan — rzekła zakładając po napoleońsku ręce — że pan jest albo bardzo oryginalny, albo… bardzo źle wychowany…
— Wcale nie jestem wychowany…
— Więc istotnie oryginalny — szepnęła. — Szkoda, że z tej strony nie dałeś się pan poznać Beli…
Wokulski osłupiał. Nie na dźwięk tego imienia, ale z powodu zmiany, jaką uczuł w sobie. Panna Izabela wydała mu się całkiem obojętna, a natomiast zaczęła go interesować pani Wąsowska.
— Trzeba jej było — ciągnęła — od razu wyłożyć swoje teorie tak jak mnie, a nie wynikłyby między wami nieporozumienia.
— Nieporozumienia?… — spytał Wokulski szeroko otwierając oczy.
— Tak, bo o ile wiem, ona panu gotowa przebaczyć.
— Przebaczyć?…
— Jesteś pan, widzę, jeszcze bardzo… osłabiony — mówiła obojętnym tonem — jeżeli nie czujesz, że postępek pański był brutalny… Wobec pańskich ekscentryczności nawet baron wygląda na eleganckiego człowieka.