— Weź i ten krater — rzekł Petroniusz.
Po czym dał znak Antemiosowi, by kończył hymn do Apollina.
„Miedzianobrody poczyna igrać ze mną i z Winicjuszem — mówił sobie, gdy harfy ozwały się na
nowo. — Odgaduję zamiar! Chciał mnie przerazić przysyłając wezwanie przez centuriona. Będą się
wieczór wypytywali setnika, w jaki sposób go przyjąłem. Nie, nie! Nie ucieszysz się zbytnio, złośliwa
i okrutna kukło. Wiem, że urazy nie zapomnisz, wiem, że zguba mnie nie minie, ale jeśli myślisz, że
będę ci patrzył błagalnie w oczy, że zobaczysz na mojej twarzy strach i pokorę, to się mylisz”.
— Cezar pisze, panie: „Przyjdźcie, jeśli macie ochotę” — rzekła Eunice. — Czy pójdziesz?
— Jestem w wyśmienitym usposobieniu i mogę słuchać nawet jego wierszy — odpowiedział
Petroniusz — więc pójdę, tym bardziej że Winicjusz pójść nie może.
Jakoż po skończonym obiedzie i po zwykłej przechadzce oddał się w ręce niewolnic trefiących włosy
i niewolnic układających fałdy, a w godzinę później, piękny jak bożek, kazał się zanieść na Palatyn.
Godzina była późna, wieczór cichy, ciepły, księżyc świecił tak mocno, że lampadarii, idący przed
lektyką, pogasili pochodnie. Po ulicach i wśród rumowisk snuły się podpite winem gromady ludzi,
przybrane w bluszcze i wiciokrzew, niosące w rękach gałązki mirtu i lauru, których dostarczyły
ogrody cezara. Obfitość zboża i nadzieja wielkich igrzysk napełniała wesołością serca ludzi.
Gdzieniegdzie śpiewano pieśni wielbiące „boską noc” i miłość, gdzieniegdzie tańczono przy świetle
księżyca; kilkakrotnie niewolnicy musieli wołać o miejsce dla lektyki „szlachetnego Petroniusza” i
wówczas tłum rozsuwał się wydając okrzyki na cześć swego ulubieńca.
On zaś rozmyślał o Winicjuszu i dziwił się, że nie ma od niego żadnej wieści. Był epikurejczykiem i
egoistą, ale przestając to z Pawłem z Tarsu, to z Winicjuszem i słysząc codziennie o chrześcijanach
zmienił się nieco, choć sam o tym nie wiedział. Powiał na niego od nich jakiś wiatr, który rzucił w
jego duszę nieznane ziarnka. Poza własną osobą poczęli go zajmować inni ludzie, do Winicjusza był
zresztą zawsze przywiązany, gdyż w dzieciństwie kochał mocno jego matkę, a swoją siostrę,
obecnie zaś wziąwszy udział w jego sprawach patrzył na nie jeszcze z takim zajęciem, jakby patrzył
na jakąś tragedię.
Nie tracił nadziei, że Winicjusz uprzedził pretorianów i uciekł z Ligią lub w ostateczności, że ją odbił.
Lecz wolałby mieć pewność, gdyż przewidywał, że może przyjdzie odpowiadać mu na rozmaite
pytania, na które lepiej było być przygotowanym.
Stanąwszy przed domem Tyberiusza, wysiadł z lektyki i po chwili wszedł do atrium, napełnionego
już augustianami. Wczorajsi przyjaciele, jakkolwiek dziwiło ich, że został zaproszony, odsuwali się
jeszcze od niego, lecz on posuwał się wśród nich, piękny, swobodny, niedbały i tak pewny siebie,
jakby sam mógł łaski rozdawać. Niektórzy też widząc go zaniepokoili się w duszy, czy nie za
wcześnie było okazywać mu obojętność.
Cezar udawał jednak, że go nie widzi, i nie odpowiedział na jego ukłon udając zajętego rozmową.
Natomiast Tygellin zbliżył się i rzekł:
— Dobry wieczór, arbitrze elegancji. Czy zawsze jeszcze twierdzisz, że nie chrześcijanie Rzym spalili?
A Petroniusz wzruszył ramionami i klepiąc go po łopatce jak wyzwoleńca odpowiedział:
— Ty wiesz tak dobrze jak ja, co o tym mniemać.