- A później?
- Później de Bergow będzie wolny, a Zakon będzie także uwolnion od Juranda.
- Nie! - zawołał brat Rotgier - wszystko jest tak rozumnie pomyślane, że Bóg powinien
pobłogosławić naszemu przedsięwzięciu.
- Bóg błogosławi wszelkim uczynkom mającym na celu dobro Zakonu - rzekł posępny Zygfryd
de Lowe.
I jechali dalej w milczeniu - a przed nimi na dwa lub trzy strzelania z kuszy szły ich
poczty, aby torować drogę, która stała się kopna, albowiem w nocy spadł śnieg obfity. Na
drzewach leżała bogata okiść, dzień był chmurny, ale ciepły, tak że z koni podnosił się
opar. Z lasów ku ludzkim siedliskom leciały stada wron, napełniając powietrze posępnym
krakaniem.
Pan de Fourcy pozostał nieco za Krzyżakami i jechał w głębokim zamyśleniu. Był on od
kilku lat gościem Zakonu, brał udział w wyprawach na Źmujdź, gdzie odznaczył się wielkim
męstwem i podejmowany wszędy tak, jak tylko Krzyżacy umieli podejmować rycerzy z dalekich
stron, przywiązał się do nich mocno, a nie mając własnej fortuny, zamierzał wstąpić w ich
szeregi. Tymczasem to przesiadywał w Malborgu, to odwiedzał znajome komandorie, szukając
w podróżach rozrywki i przygód. Przybywszy świeżo do Lubawy wraz z bogatym de Bergowem i
zasłyszawszy o Jurandzie, począł płonąć żądzą zmierzenia się z mężem, którego otaczała
groza powszechna. Przybycie Majnegera, który ze wszystkich walk wychodził zwycięzcą,
przyspieszyło wyprawę. Komtur z Lubawy dał na nią ludzi; naopowiadał jednak tyle trzem
rycerzom nie tylko o okrucieństwie, ale o podstępach i wiarołomstwie Juranda, iż gdy ów
zażądał, by odprawili żołnierzy, nie chcieli się na to zgodzić, bojąc się, że gdy to
uczynią, otoczy ich, wytraci lub wtrąci do piwnic spychowskich. Wówczas Jurand,
mniemając, że chodzi im nie tylko o walkę rycerską, ale i o grabież, uderzył na nich
wstępnym bojem i zadał im klęskę okrutną.
De Fourcy widział Bergowa obalonego wraz z koniem, widział Majnegera z odłamem włóczni w
brzuchu, widział ludzi próżno błagających o litość. Sam ledwo zdołał się przebić - i
kilka dni tułał się po drogach i lasach, gdzie byłby zamarł z głodu lub stał się łupem
dzikiego zwierza, gdyby wypadkiem nie dostał się do Ciechanowa, w którym znalazł braci
Gotfryda i Rotgiera. Z całej wyprawy wyniósł uczucie upokorzenia, wstydu, nienawiści,
zemsty i żalu za Bergowem, który był mu bliskim przyjacielem. Toteż z całej duszy
przyłączył się do skargi zakonnych rycerzy, gdy domagali się kary i wolności dla
nieszczęsnego towarzysza, a gdy ta skarga pozostała bezowocną - w pierwszej chwili gotów
był zgodzić się na wszystkie środki, które wiodły do zemsty nad Jurandem. Teraz jednak
ozwały się w nim nagle skrupuły. Przysłuchując się rozmowom zakonników, a zwłaszcza temu,
co mówił Hugo de Danveld, niejednokrotnie nie mógł oprzeć się zdziwieniu. Poznawszy
bliżej w ciągu kilku lat Krzyżaków, widział już wprawdzie, że nie są oni tacy, za jakich
przedstawiają ich w Niemczech i na Zachodzie. W Malborgu poznał jednakże kilku prawych i
surowych rycerzy; ci sami często rozwodzili skargi nad zepsuciem braci, nad ich rozpustą,