odpowiadając na ukłony zgromadzonych. W czasie tej rozmowy pani Borowiczowa ze strachem
oddaliła się z tego miejsca i stanęła aż w przedsionku. Kręciło się tam kilkunastu uczniów w
mundurach, z pierwszej albo drugiej klasy, którzy mieli jakieś *poprawki*, gdyż nawet kopiąc się
wzajemnie i wodząc za łby, nie wypuszczali z rąk łacińskich i greckich gramatyk. Marcinek oddalił się
od matki i przypatrywał właśnie bójce dwu gimnazistów, gdy z podwórza nadbiegł trzeci w
mundurze i niezwłocznie zaczepił małego Borowicza:
— Te, ryfa! kto ci sprawił takie majtasy?
— Mama… — szepnął Marcinek, cofając się do muru.
— Ma-ma? Nie pradziadek Pantaleon Zapinalski z Cielęcej Wólki?
— Nie… ja nie mam pradziadka Zapinalskiego… — rzekł zdumiony Borowicz.
— Nie masz? To gdzieś go podział? Gadaj!
— A co to kawaler chce od mego syna? — zapytała pani Borowiczowa dotknięta trochę kpinami z jej
syna.
Zamiast odpowiedzi gimnazista siadł po damsku na poręcz schodów, zjechał w mgnieniu oka aż na
sam dół i znikł jak senne marzenie w mroku suteryn, gdzie mieściły się drwalnie i składy szkolne.
Jednocześnie pan Pazur drzemiący na stołeczku dźwignął cokolwieczek jedną ze swych ogromnych
powiek i chrapliwym głosem wrzasnął:
— Wospreszcza się gadać po polski!
Dwaj uczniowie, którzy przed chwilą wyrywali sobie garściami włosy, posłyszawszy admonicję pana
Pazura, jak na komendę zgodnymi głosami zaintonowali pieśń:
Pazur
Mazur
Obżarł się grochu!…
Pedel zatrzasnął uchyloną nieco powiekę i naśladując od niechcenia wargami świst rózgi wykonał
ręką kilka ruchów dokładnie przypominających *rznięcie na pokładankę*. Pani Borowiczowa
zbliżyła się do niego i dotknąwszy ręką jego ramienia zapytała:
— Panie, czy nie mógłby mi pan powiedzieć, kiedy będzie egzamin?
Pedelisko spojrzało na nią leniwie i nic nie rzekło. Wówczas wsunęła mu w garść srebrną
czterdziestówkę i powtórzyła swe pytanie. Stary ożywił się zaraz i począł skrobać swoją błyszczącą
Å‚ysinÄ™.
— Widzi pani, mnie nic nie izwiestno. Ale trzeba by tak zrobić: jak uczytieli wyjdą z kancelarii i pójdą
na etaż, to można iść do sekretara. Jeśli kto wie, to on…
— A prędko też mogą wyjść z tej kancelarii?
— Ha… tego to już znać nie mogę.
Wiadomość tę matka Marcina powtórzyła kilku osobom na korytarzu. Wieść o możliwości powzięcia
jakiejś wskazówki szybko się rozeszła wśród tłumu. Istotnie dyrektor, a za nim nauczyciele kolejno
wychodzili z kancelarii i udawali się na piętro, gdzie mieściła się większość klas wyższych i dokąd
nikomu z obcych wchodzić nie pozwalano. W kancelarii jednak zostało jeszcze kilku profesorów.
Jeden z nich wszedł do klasy, której nie odnawiano, i wprowadził tam ze sobą uczniów zdających