- Obiecałem jej balsam - rzekł - dla tego młodego rycerza, który od tura pobit i z
którym, jako wiecie, jest zmówiona. Jeśli podniosą krzyk po pochwyceniu dziewki, powiemy,
żeśmy nie tylko nie chcieli jej krzywdy, aleśmy jej jeszcze leki przez chrześcijańskie
miłosierdzie posyłali.
- Dobrze - rzekł de Lowe. - Trzeba jeno posłać kogoś pewnego.
- Poślę jedną pobożną niewiastę, całkiem Zakonowi oddaną. Przykażę jej patrzyć i słuchać.
Gdy ludzie nasi niby od Juranda przybędą, znajdą gotowe porozumienie...
- Takich ludzi trudno będzie dobrać.
- Nie. Naród u nas mówi tym samym językiem. Są też w mieście, ba! nawet między knechtami
w załodze, ludzie, którzy prawem ścigani z Mazowsza zbiegli - zbóje, złodzieje - prawda,
ale żadnej trwogi nie znający i na wszystko gotowi. Tym obiecnę, jeśli wskórają, wielkie
nagrody, jeśli nie wskórają - powróz.
- Ba! a nuż zdradzą?
- Nie zdradzą, bo na Mazowszu każdy dawno na łamanie kołem zarobił i nad każdym wyrok
cięży. Trzeba im tylko dać ochędożne szaty, aby ich za prawych Jurandowych pachołków
poczytano - i główna rzecz: list z pieczęcią od Juranda.
- Należy wszystko przewidzieć - rzekł brat Rotgier. -Jurand po ostatniej bitwie zechce
może zobaczyć księcia, aby się na nas poskarżyć, a siebie usprawiedliwić. Będąc w
Ciechanowie, zajedzie do córki, do leśnego dworca. Może się wtedy przygodzić, że nasi
ludzie, przybywszy po Jurandównę, natkną się na samego Juranda.
- Ci ludzie, których wybiorę, są szelmy kute na cztery nogi. Będą oni wiedzieć, że jeśli
się natkną na Juranda, pójdą na haki. Ich głowa w tym, żeby się nie spotkali.
- Jednak może się zdarzyć, że ich pochwycą.
- Tedy wyprzemy się i ich, i listu. Kto nam dowiedzie, że to myśmy ich wysłali? Wreszcie:
nie będzie porwania, nie będzie krzyku, a że kilku wisielców Mazury poćwiertują, nie
stanie siÄ™ przez to szkoda dla Zakonu.
A brat Gotfryd, najmłodszy między zakonnikami, rzekł:
- Nie rozumiem tej waszej polityki ani tej waszej bojaźni, aby się nie wydało, że dziewka
z naszego nakazu porwana. Mając ją raz w ręku, musimy przecie posłać kogoś do Juranda i
powiedzieć mu: "Twoja córka jest u nas - chcesz-li, by odzyskała wolność, oddaj za nią de
Bergowa i siebie samego..." Jakże inaczej?... Ale wtedy będzie wiadomo, że to my
nakazaliśmy dziewczynę pochwycić.
- Prawda! - rzekł pan de Fourcy, któremu niezbyt przypadła do smaku cała sprawa. - Po co
ukrywać to, co musi się wydać.
A Hugo de Danveld począł się śmiać i zwróciwszy się do brata Gotfryda, zapytał:
- Jak dawno nosicie biały płaszcz?
- Skończy się sześć lat na pierwszą niedzielę po Świętej Trójcy.
- Jak go przenosicie jeszcze sześć, będziecie lepiej rozumieli sprawy Zakonu. Jurand zna
nas lepiej niż wy. Powie mu się tak: "Twojej córki pilnuje brat Szomberg i jeśli słowo