lektory on-line

Potop - Henryk Sienkiewicz - Strona 235

- Prawda jest -rzekł pan miecznik - waćpanu on życie zawdzięcza, nikt tego nie będzie
negował.
- Bóg z nim! -rzekł Wołodyjowski - radźmy teraz, co czynić.
- A cóż? siadać i jechać w drogę... Koniska też się trochę wydychały -odpowiedział
Zagłoba.
- Tak jest. Jechać nam jak najprędzej ! A waszmość pojedziesz z nami?-zapytał miecznika
Mirski.
- Nie osiedzę ja się tu spokojnie i muszę jechać także... Ale jeśli waszmościowie zaraz
chcecie ruszać w drogę, to powiem szczerze, że mi to nie na rękę zaraz z wami się zrywać.
Skoro tamten żywy odjechał, toć mnie tu zaraz nie spalą ani nie zamordują, a do takiej
drogi trzeba się w to i owo zaopatrzyć. Bóg raczy wiedzieć, kiedy wrócę... Trzeba tym i
owym rozporządzić, co lepsze rzeczy ukryć, inwentarze wysłać do sąsiadów, łuby spakować.
Mam też i trochę gotowizny, którą bym też chciał na wóz zabrać. Do jutra do świtu będę
gotów, ale tak łap cap nie mogę.
- My też nie możem czekać, bo miecz wisi nad nami - odrzekł Wołodyjowski. - A waćpan
gdzie się chcesz schronić?
- W puszczy, wedle waszej rady... dziewczynÄ™ przynajmniej tam zostawiÄ™, bom sam jeszcze
niestary i moja szablina przydać się ojczyźnie i królowi jegomości może.
- To tedy bądź waszmość zdrów... Daj Bóg, abyśmy się w lepszych czasach spotkali.
- Niech Bóg nagrodzi waszmościów za to, żeście mi na ratunek przyszli. Pewnie się tam
gdzie w polu obok siebie zobaczymy.
- Dobrego zdrowia!
- Szczęśliwej drogi !
I poczęli się żegnać z sobą, a potem każdy przychodził kłaniać się pannie Aleksandrze.
- Źonę moją waćpanna w puszczy zobaczysz i chłopczysków, uściskaj ich tam ode mnie i
kwitnij w dobrym zdrowiu - rzekł Jan Skrzetuski.
- A wspomnij czasem żołnierza, który choć nie miał do cię szczęścia, rad ci zawsze nieba
przychylić! - dodał Wołodyjowski.
Po nich zbliżali się inni. Wreszcie przyszedł i pan Zagłoba.
- Przyjm, wdzięczny kwiatuszku, i od starego pożegnanie! Uściskaj panią Skrzetuską i
moich basałyków. Setne to chłopy!
Zamiast odpowiedzi Oleńka chwyciła go za rękę i przycisnęła ją w milczeniu do ust.
Rozdział XXI
Tejże nocy, najdalej we dwie godziny po odjeździe oddziału Wołodyjowskiego, przybył do
Billewicz na czele jazdy sam Radziwiłł, który Kmicicowi na odsiecz szedł bojąc się, by
ten nie wpadł w ręce Wołodyjowskiego. Dowiedziawszy się, co zaszło, zagarnął miecznika
wraz z Oleńką i do Kiejdan, nie wypocząwszy nawet koniom, wracał.
Hetman niezmiernie był wzburzony słuchając opowieści z ust miecznika, który wszystko
szeroko opowiadał chcąc od siebie uwagę groźnego magnata odwrócić. Nie śmiał też
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional