Wszelako inne dwórki zajęły się przy pomocy myśliwców ratunkiem pana de Lorche. Obracano
nim na wszystkie strony, szukając na zbroi dziur lub wgięć uczynionych przez rogi byka,
ale prócz śladów śniegu, który wbił się między złożenia blach, nie można było znaleźć
innych. Tur mścił się głównie na koniu, który leżał obok już martwy, mając pod brzuchem
wszystkie swe wnętrzności, pan de Lorche zaś nie był ugodzon. Omdlał tylko wskutek upadku
- i jak się pokazało później, rękę prawą miał ze stawu wybitą. Teraz jednak, gdy zdjęto
mu hełm i wlano do ust wina, wnet otworzył oczy, oprzytomniał - i widząc pochylone nad
sobą zatroskane twarze dwóch młodych i hożych dwórek, rzekł po niemiecku:
- Pewniem już w raju i aniołowie są nade mną? Dwórki nie zrozumiały wprawdzie tego, co
powiedział, ale rade, że ożył i przemówił, poczęły się do niego uśmiechać i przy pomocy
myśliwców podniosły go z ziemi, on zaś jęknął, poczuwszy ból w prawej ręce, lewą wsparł
się na ramieniu jednego z "aniołów" - i przez chwilę stał nieruchomo, bojąc się kroku
postąpić, gdyż nie czuł się pewny w nogach. Za czym powiódł mętnym jeszcze wzrokiem po
pobojowisku: ujrzał płowe cielsko tura, które z bliska wydawało się potwornie wielkie,
ujrzał łamiącą ręce nad Zbyszkiem Danusię - i samego Zbyszka na opończy.
- Ten to rycerz przybył mi z pomocą? - zapytał. - Źywy-li?
- Ciężko pobit - odpowiedział jeden z umiejących po niemiecku dworzan.
- Nie z nim, ale za niego będę się odtąd potykał! - rzekł Lotaryńczyk.
Lecz w tej chwili książę, który poprzednio stał nad Zbyszkiem, zbliżył się do niego i
począł go wysławiać: że swoim śmiałym postępkiem ochronił od srogiego niebezpieczeństwa
księżnę i inne niewiasty, a może i życie im ocalił - za co, prócz rycerskich nagród,
otoczy go chwała u ludzi, którzy teraz żyją, i u potomnych. - W dzisiejszych
zniewieściałych czasach - rzekł - coraz mniej prawych rycerzy jeździ po świecie, bądźcie
mi więc gościem jako najdłużej albo i całkiem na Mazowszu ostańcie, gdzie łaskę moją
jużeście zdobyli, a miłość ludzką również łatwie cnymi uczynkami zdobędziecie!
Rozpływało się od takich słów chciwe na sławę serce pana de Lorche, gdy zaś pomyślał, że
tak przeważnego czynu rycerskiego dokonał i na takie pochwały zarobił w owych dalekich
ziemiach polskich, o których tyle dziwnych rzeczy opowiadano na Zachodzie - z radości nie
czuł prawie wcale bólu w zwichniętym ramieniu. Rozumiał, że rycerz, który na dworze
brabanckim lub burgundzkim będzie mógł opowiedzieć, iż na łowach ocalił życie księżnie
mazowieckiej, będzie chodził w chwale jak w słońcu. Pod wpływem tych myśli chciał nawet
zaraz iść do księżny i na klęczkach jej wierne służby ślubować, ale i sama pani, i
Danusia zajęte były Zbyszkiem. Ów oprzytomniał znowu na chwilę, ale tylko uśmiechnął się
do Danusi, podniósł dłoń do pokrytego zimnym potem czoła i zaraz powtórnie omdlał.
Doświadczeni łowcy, widząc, jak zawarły się przy tym jego ręce, a usta pozostały otwarte,
mówili między sobą, że nie wyżyje, lecz doświadczeńsi jeszcze Kurpie, z których niejeden
nosił na sobie ślady niedźwiedzich pazurów, dziczych kłów lub żubrzych rogów, lepszą
czynili nadzieję, twierdząc, że róg tura obsunął się między żebrami rycerza, że może
jedno z nich albo dwa są złamane, ale krzyż cały, gdyż inaczej nie mógłby się młody pan