Ręce drżały mu, oczy rozbłysły łzami, ciałem wstrząsał dreszcz wiary i miłości, Piotr zaś Apostoł wziął
glinianą amforę z wodą i zbliżywszy się do niego rzekł uroczyście:
— Oto cię chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha, amen!
Wówczas uniesienie religijne ogarnęło wszystkich obecnych. Zdało im się, że izba napełnia się
jakimś światłem nadziemskim, że słyszą jakąś nadziemską muzykę, że skała jaskini otwiera się nad
ich głowami, że z nieba spływają roje aniołów, a hen, w górze, widać krzyż i przebite ręce
błogosławiące.
Tymczasem zewnątrz rozlegały się krzyki walczących ludzi i huk płomieni gorzejącego miasta.
Rozdział czterdziesty dziewiąty
Obozowiska ludzkie rozłożyły się we wspaniałych ogrodach cezara, dawnych Domicji i Agrypiny, na
polu Marsowym, w ogrodach Pompejusza, Salustiusza i Mecenasa. Pozajmowano portyki, budynki
przeznaczone na grę w piłkę, rozkoszne domy letnie i szopy zbudowane dla zwierząt. Pawie,
flamingi, łabędzie i strusie, gazele i antylopy z Afryki, jelenie i sarny, służące za ozdobę ogrodów,
poszły pod nóż tłuszczy. Żywność poczęto sprowadzać z Ostii tak obficie, że po tratwach i
różnorodnych statkach można było przechodzić z jednej strony Tybru na drugą, jak po moście.
Rozdawano zboże po niesłychanie niskiej cenie trzech sestercyj, a uboższym całkiem darmo.
Ściągnięto niezmierne zapasy wina, oliwy i kasztanów; z gór przypędzano codziennie stada wołów i
owiec. Nędzarze, kryjący się przed pożarem w zaułkach Subury i przymierający w zwykłych czasach
głodem, żyli obecnie lepiej niż poprzednio. Groźba głodu została stanowczo usuniętą, natomiast
trudniej było zapobiec rozbojom, grabieży i nadużyciom. Koczujące życie zapewniało bezkarność
rzezimieszkom, tym bardziej że głosili się wielbicielami cezara i nie żałowali mu oklasków,
gdziekolwiek się ukazał. Gdy przy tym urzędy siłą rzeczy były zawieszone, a zarazem brakło na
miejscu i dostatecznej siły zbrojnej, która mogłaby swawoli zapobiec, w mieście, zamieszkałym
przez męty całego ówczesnego świata, działy się rzeczy przechodzące wyobraźnię ludzką. Co noc
zdarzały się bitwy, morderstwa, porywania kobiet i pacholąt. Przy Porta Mugionis, gdzie był postój
dla przypędzanych z Kampanii stad, przychodziło do walk, w których ginęły setki ludzi. Co rano
brzegi Tybru roiły się od utopionych ciał, których nikt nie grzebał, a które gnijąc szybko wskutek
upałów, zwiększonych jeszcze pożarem, napełniały powietrze smrodliwymi wyziewami. W
obozowiskach wszczęły się choroby i lękliwsi przewidywali wielką zarazę.
A miasto płonęło ciągle. Szóstego dopiero dnia pożar trafiwszy na puste przestrzenie Eskwilinu, na
których zburzono umyślnie ogromną ilość domów, począł słabnąć. Lecz stosy gorejącego węgla
świeciły jeszcze tak mocno, że lud nie chciał wierzyć, by to był już koniec klęski. Jakoż siódmej nocy
pożar wybuchnął z nową siłą w budynkach Tygellina, dla braku jednak strawy trwał już krótko. Tylko
przepalone domy zapadały się jeszcze tu i owdzie, wyrzucając w górę węże płomieni i słupy skier.
Lecz z wolna żarzące się w głębi zgliszcza poczęły czernieć po wierzchu. Niebo po zachodzie słońca
przestało świecić krwawą łuną i tylko podczas nocy na rozległym czarnym pustkowiu skakały
błękitne języki, wydobywające się ze stosów węgla.
Z czternastu dzielnic Rzymu pozostały zaledwie cztery, licząc w to i Zatybrze, resztę pożarły
płomienie. Gdy wreszcie spopielały stosy węgla, widać było, począwszy od Tybru aż do Eskwilinu,