— Wiesz, że jesteś zuchwały!… — mówiła przyciszonym głosem panna Izabela.
— To właśnie stanowi moją siłę — odparł Starski.
— Zlituj się… Ależ on może spojrzeć!… Znienawidzę cię…
— Będziesz szaleć za mną, bo nikt nie zdobyłby się na to… Kobiety lubią demonów…
Panna Izabela przysunęła się do ojca. Wokulski patrzył w przeciwległą szybę i słuchał.
— Oświadczam ci — mówiła zirytowana — że nie wejdziesz za próg naszego domu… A gdybyś ośmielił się… powiem mu wszystko…
Starski roześmiał się.
— Nie wejdę, kuzynko, dopóki sama mnie nie wezwiesz; jestem zaś pewny, że nastąpi to bardzo prędko. W tydzień znudzi cię ten ubóstwiający mąż i zapragniesz weselszego towarzystwa. Przypomnisz sobie łobuza kuzynka, który ani przez jedną chwilę w życiu nie był poważnym, zawsze dowcipnym, a niekiedy bezczelnie śmiałym… i pożałujesz tego, który zawsze gotów do uwielbiania cię, nigdy nie był zazdrosnym, umiał ustępować innym, szanował twoje kaprysy…
— Wynagradzając sobie na innych drogach — wtrąciła panna Izabela.
— Właśnie!… Gdybym tak nie robił, nie miałabyś mi czego przebaczać i mogłabyś lękać się wymówek z mojej strony…
Nie zmieniając pozycji objął ją prawą ręką, a lewą ściskał jej rączkę, ukrytą pod płaszczykiem.
— Tak, kuzynko — mówił. — Takiej jak ty kobiecie nie wystarczy powszedni chleb szacunku ani pierniczki uwielbień… Tobie niekiedy potrzeba szampana, ciebie musi ktoś odurzyć choćby cynizmem.
— Cynikiem być łatwo…
— Ale nie każdy ośmieli się być nim. Zapytaj tego pana, czy on wpadłby kiedy na myśl, że jego miłosne modlitwy są mniej warte od moich bluźnierstw?…
Wokulski już nie słyszał dalszej rozmowy; uwagę jego pochłonął inny fakt: zmiana, która szybko poczęła odbywać się w nim samym. Gdyby wczoraj powiedziano mu, że będzie niemym świadkiem podobnej rozmowy, nie uwierzyłby; myślałby, że każdy wyraz zabije go albo przyprawi o szaleństwo. Kiedy się to jednak stało, musiał przyznać, że od zdrady, rozczarowania i upokorzeń jest coś gorszego.
Ale co?… Oto — jazda koleją. Jak ten wagon drży… jak on pędzi!… Drżenie pociągu udziela się jego nogom, płucom, sercu, mózgowi; w nim samym wszystko drży, każda kosteczka, każde włókno nerwowe…
A ten pęd przez pole nie ograniczone niczym, pod ogromnym sklepieniem nieba!… I on musi jechać, nie wiadomo jak jeszcze daleko… może z pięć, może z dziesięć minut!…
Co tam Starski albo i panna Izabela… Jedno warte drugiego!… Ale ta kolej, ach, ta kolej… to drżenie…
Zdawało mu się, że się rozpłacze, że zacznie krzyczeć, że wybije okno i wyskoczy z wagonu… Gorzej. Zdawało mu się, że będzie błagać Starskiego, aby go ratował… Przed czym?… Była chwila, że chciał schować się pod ławkę, prosić obecnych, ażeby na nim usiedli, i tak dojechać do stacji…
Zamknął oczy, zaciął zęby, schwycił się rękoma za frędzle obicia; pot wystąpił mu na czoło i spływał po twarzy, a pociąg drżał i pędził… Nareszcie rozległ się świst jeden… drugi i pociąg zatrzymał się na stacji.
„Jestem ocalony” — pomyślał Wokulski.
Jednocześnie obudził się pan Łęcki.
— Co to za stacja? — spytał Wokulskiego.
— Skierniewice — odpowiedziała panna Izabela.
Konduktor otworzył drzwi. Wokulski zerwał się z siedzenia. Potrącił pana Tomasza, zatoczył się na przeciwną ławkę, potknął się na stopniu i wbiegł do bufetu.
— Wódki!… — zawołał.
Zdziwiona bufetowa podała mu kieliszek. Podniósł go do ust, ale uczuł ściskanie w gardle i nudności i postawił kieliszek nie tknięty.
W wagonie Starski rozmawiał z panną Izabelą.
— No, już daruj, kuzynko — rzekł — ale z takim pośpiechem nie wychodzi się z wagonu przy damach.
— Może chory? — odpowiedziała panna Izabela czując jakiś niepokój.
— W każdym razie jest to choroba nie tyle niebezpieczna, ile nie cierpiąca zwłoki… Czy każesz sobie co podać, kuzynko?
— Niech mi dadzą wody sodowej.
Starski poszedł do bufetu; panna Izabela wyglądała oknem. Jej nieokreślony niepokój wzrastał.
„W tym coś jest… — myślała. — Jak on dziwnie wyglądał…”
Wokulski z bufetu poszedł na koniec peronu. Kilka razy odetchnął głęboko, napił się wody z beczki, przy której stała jakaś uboga kobieta i paru Żydków. Powoli oprzytomniał, a spostrzegłszy nadkonduktora rzekł:
— Kochany panie, weź do rąk jaki papier…
— Co to panu?…
— Nic. Weź pan z biura jaki papier i przed naszym wagonem powiedz, że jest telegram do Wokulskiego.
— Do pana?…