miejscach ozwały się jednak i oklaski, dawane przez hałastrę, która nie posiadając nic, nic też nie
utraciła w pożarze, a spodziewała się hojniejszego niż zwykle rozdawnictwa zboża, oliwy, odzieży i
pieniędzy. Wreszcie zarówno okrzyki i gwizdania, jak i oklaski zgłuszył odgłos trąb i rogów, w które
kazał dąć Tygellin. Nero po przebyciu bramy Ostyjskiej zatrzymał się na chwilę i rzekł: „Bezdomny
władca bezdomnego ludu, gdzież złożę na noc nieszczęsną swą głowę!”, po czym przeszedłszy
Clivus Delphini wstąpił po przygotowanych dla siebie schodach na wodociąg Appijski, a za nim
augustianie i chór śpiewaków niosących cytry, lutnie i inne narzędzia muzyczne.
I wszyscy zatrzymali dech w piersiach, czekając, czy nie wypowie jakich wielkich słów, które dla
własnego bezpieczeństwa należało zapamiętać. Lecz on stał uroczysty, niemy, przybrany w
purpurowy płaszcz i wieniec ze złotych laurów, wpatrując się w rozszalałą potęgę płomieni. Gdy
Terpnos podał mu złotą lutnię, wzniósł oczy ku oblanemu łuną niebu, jakby czekając natchnienia.
Lud wskazywał go z dala rękoma, oblanego krwawym blaskiem. W oddali syczały węże płomieni i
płonęły odwieczne, najświętsze zabytki: płonęła świątynia Herkulesa, którą wzniósł Ewander, i
świątynia Jowisza Statora, i świątynia Luny, zbudowana jeszcze przez Serwiusza Tuliusza, i dom
Numy Pompiliusza, i przybytek Westy z penatami ludu rzymskiego; w grzywach płomieni ukazywał
się czasem Kapitol, płonęła przeszłość i dusza Rzymu, on zaś, cezar, stał z lutnią w ręku, z twarzą
tragicznego aktora i z myślą nie o ginącej ojczyźnie, ale o postawie i patetycznych słowach, którymi
by najlepiej wielkość klęski mógł oddać, obudzić największy podziw i najgorętsze zyskać oklaski.
Nienawidził tego miasta, nienawidził jego mieszkańców, kochał tylko swe pieśni i wiersze; więc
radował się w sercu, że wreszcie ujrzał tragedię podobną do tej, którą opisywał. Wierszorób czuł się
szczęśliwy, deklamator czuł się natchniony, poszukiwacz wzruszeń poił się straszliwym widowiskiem
i z rozkoszą myślał, że nawet zagłada Troi niczym była w porównaniu z zagładą tego olbrzymiego
grodu. Czegóż mógł jeszcze żądać? Oto Rzym, Rzym światowładny, płonie, a on stoi na łukach
wodociągu, ze złotą lutnią w ręku, widny, purpurowy, podziwiany, wspaniały i poetyczny. Gdzieś
tam poniżej, w mroku, szemrze i burzy się lud! Ale niech szemrze. Wieki upłyną, tysiące lat
przejdzie, a ludzie będą pamiętali i sławili tego poetę, który w taką noc śpiewał upadek i pożar Troi.
Czymże wobec niego Homer? Czym sam Apollo ze swoją drążoną formingą? Tu podniósł ręce i
uderzywszy w struny ozwał się słowy Priama:
— O gniazdo ojców moich, o kolebko droga!…
Głos jego na otwartym powietrzu, przy huku pożaru i przy dalekim gwarze tysiącznych tłumów,
wydawał się dziwnie nikły, drżący i słaby, a dźwięk wtóru brzmiał jak brzęczenie muchy. Lecz
senatorowie, urzędnicy i augustianie, zebrani na wodociągu, pochylili głowy słuchając w milczącym
zachwycie. On zaś śpiewał długo i nastrajał się coraz żałośniej. W chwilach gdy przestawał dla
nabrania tchu, chór śpiewaków powtarzał ostatnie wiersze, po czym znów Nero zrzucał wyuczonym
od Aliturusa ruchem z ramienia tragiczną „syrmę”, uderzał w struny i śpiewał dalej. Skończywszy
wreszcie ułożoną poprzednio pieśń począł improwizować szukając wielkich porównań w widoku,
który się przed nim roztaczał. I twarz poczęła mu się mienić. Nie wzruszyła go wprawdzie zagłada
ojczystego miasta, ale upoił się i wzruszył patosem własnych słów do tego stopnia, że nagle upuścił
z brzękiem lutnię pod stopy i owinąwszy się w „syrmę” pozostał jak skamieniały, podobny do