— Bo przecież jaśnie państwo bez kucharza obejść się nie mogą. Bierzcie te rzeczy na górę — zwrócił się do tragarzy.
— Co wy robicie?… — krzyknęła baronowa widząc, że zabierają wszystkie kufry i tłomoki.
— Biorą moje rzeczy. Nieście! — komenderował Leon.
— A gdzież pana barona?…
— O, proszę… — odparł służący podając Mariannie ręczną walizkę i parasol.
— A pościel?… garderoba?… sprzęty?… — zawołała pani łamiąc ręce.
— Niechże jaśnie pani nie robi skandalu przy służbie!… — zgromił ją Leon. — Wszystkie te rzeczy jaśnie pan powinien mieć w domu…
— Prawda… prawda!… — szepnęła upokorzona baronowa.
Zainstalowawszy się na górze, gdzie mu jeszcze musiano zanieść łóżko, stół, parę krzeseł i miednicę z dzbankiem wody, pan Leon ubrał się we frak, biały krawat, świeżą koszulę (trochę ciasną na niego), wrócił do pani baronowej i poważnie zasiadł w przedpokoju.
— Za pół godziny — rzekł do Marianny spoglądając na złoty zegarek — jaśnie pan powinien być, bo co dzień sypia od godziny czwartej do piątej. — Cóż, nudno tu pannie? — dodał. — No, ale ja pannę rozruszam…
— Marianno!… Marianno, chodź tutaj!… — zawołała ze swego pokoju baronowa.
— Cóż panna zaraz tak lecisz? — zapytał Leon. — Ucieknie starej interes czy co?… Niech trochę poczeka…
— Kiedy boję się, bo strasznie zła — szepnęła Marianna wydzierając mu się z rąk.
— Zła, boś ją sama panna zepsuła. Im tylko pozwolić, to by zaraz człowiekowi kołki na łbie ciosali… Z baronem będziesz panna miała lżej, bo to koneser… Ale ubrać się panna musisz inaczej, nie tak po tercjarsku. My nie lubimy zakonnic.
— Marysia!… Marysia!…
— No, to idź już panna, tylko powoli — upominał ją Leon.
Wbrew przewidywaniom Leona baron przybył do swej małżonki nie o czwartej, ale dopiero około piątej.
Był ubrany w nowy tużurek i świeży kapelusz, w ręku trzymał laseczkę ze srebrną końską nogą. Miał minę spokojną, ale pod tymi pozorami wierny sługa dostrzegł mocne wzruszenie. Już w przedpokoju binokle dwa razy spadły baronowi, a lewa powieka drgała mu bez porównania częściej aniżeli przed pojedynkiem albo nawet przy sztosie.
— Zamelduj mnie pani baronowej — rzekł pan Krzeszowski nieco przytłumionym głosem.
Leon otworzył drzwi salonu i prawie groźnie zawołał:
— Jaśnie pan!…
A gdy baron wszedł, zamknął za nim drzwi, odprawił Mariannę, która przybiegła z kuchni, i — sam zaczął podsłuchiwać.
Pani baronowa, siedząca z książką na kanapie, na widok męża powstała. Gdy baron złożył jej głęboki ukłon, chciała odkłonić się, ale znowu upadła na kanapę.
— Mężu mój… — szepnęła zasłaniając twarz rękoma. — O! co ty robisz…
— Przykro mi bardzo — rzekł baron kłaniając się po raz drugi — że składam pani uszanowanie w takich warunkach…
— Ja wszystko gotowa jestem przebaczyć, jeżeli…
— Jest to bardzo zaszczytne dla nas obojga — przerwał baron — ponieważ i ja gotów jestem zapomnieć pani wszystko, co dotyczy mojej osoby. Na nieszczęście, raczyła pani wprowadzić w grę moje nazwisko, które lubo w historii świata nie odznaczyło się żadną niezwykłością, zasługuje przecież na to, aby je oszczędzano.
— Nazwisko?… — powtórzyła baronowa.
— Tak, pani — odparł baron kłaniając się po raz trzeci, ciągle z kapeluszem w ręku. — Daruje pani, że dotknę tej niemiłej sprawy, ale… Od pewnego czasu nazwisko moje figuruje we wszystkich sądach… W tej chwili na przykład podoba się pani mieć aż trzy procesy: dwa z lokatorami, a jeden z jej byłym adwokatem, który nie uchybiając mu, jest skończonym łotrem.
— Ależ, mężu! — zawołała baronowa zrywając się z kanapy. — Wszakże w tej chwili ty masz jedenaście procesów o trzydzieści tysięcy rubli długów…
— Przepraszam!… Mam siedemnaście procesów o trzydzieści dziewięć tysięcy rubli długów, jeżeli mnie pamięć nie myli. Ale to są procesy o długi. Między nimi nie ma ani jednego, który wytoczyłbym uczciwej kobiecie o kradzież lalki… Między moimi grzechami nie ma ani jednego anonimu, który by spotwarzał niewinną, a spomiędzy moich wierzycieli ani jeden nie musiał uciekać z Warszawy wygnany przez oszczerstwa, jak się to zdarzyło niejakiej pani Stawskiej, dzięki troskliwości pani baronowej Krzeszowskiej…
— Stawska była twoją kochanką…
— Przepraszam. Nie twierdzę, że nie starałem się o jej względy, ale przysięgam na honor, że jest to najszlachetniejsza kobieta, jaką spotkałem w życiu. Niech pani nie obraża ten superlatyw zastosowany do osoby obcej i niech pani raczy mi wierzyć, że pani Stawska jest kobietą, która nawet moje… moje starania zostawiała bez odpowiedzi. A ponieważ, pani baronowo, ja mam honor znać przeciętne kobiety, więc… moje świadectwo coś znaczy…
— W rezultacie czego chcesz, mój mężu? — zapytała pani baronowa już pewnym głosem.
— Chcę… bronić nazwiska, które oboje nosimy. Chcę… nakazać w tym domu szacunek dla baronowej Krzeszowskiej. Chcę zakończyć procesy i dać pani opiekę… Dla dopięcia tego celu zmuszony jestem prosić panią o gościnność. Gdy zaś ureguluję stosunki…
— Opuścisz mnie?
— Zapewne.
— A twoje długi?
Baron powstał z krzesła.