lektory on-line

Chłopi - Władysław Reymont - Strona 219

— Bo pewnie, juści! Zaraz bym wiedział, co robić! — zawrzeszczeli.
— O głupie, głupie! To starzy z całego ledwie się przeżywią, a wy na działach chcecie nazbijać pieniędzy! — przerwał im Grzela.
Zmilkli naraz, bo juści taką prawdę rzekł, jakby obuchem zwalił w ciemię.
— Bieda nie z tego, że ojcowie nie chcą wam popuścić gospodarek — mówił dalej — a jeno z tego, że Lipce mają ziemi za mało, że narodu cięgiem przybywa, gdyż co starczyło za dziadków la trojga, musi się teraz rozdzielać la dziesięciorga.
— Święta prawda! Juści, że tak! Juści! — szeptali sfrasowani.
— To kupić Podlesie i podzielić! — wyrwał się któryś.
— Kupiłbyś wieś, jeno pieniądze gdzieś! — mruknął Mateusz.
— Czekajta jeno, może się i na to znajdzie jaka rada.
Mateusz się naraz zerwał, buchnął pięścią w stół i zakrzyczał:
— A czekajcie i róbcie sobie, co chcecie, mnie już dosyć i jak się ozgniewam, to rzucę wieś i do miasta pójdę, tam lepiej ludzie żyją.
— Twoja wola, ale drudzy muszą tutaj ostać i jakoś sobie radzić.
— A bo już wytrzymać nie mogę, jaże diabli człowieka bierą: ciasnota wszędy, że chałupy dziw się nie rozwalają, tyla w nich siedzi, bieda jaże piszczy, a tu pobok leży ziemia wolna i prosi się, by ją wziąć… a nie ugryziesz, choćbyś zdychał z głodu, nie ma jej kupić za co i pożyczyć nie ma od kogo. Żeby to wciórności z takim urządzeniem.
Grzela opowiedział, jak to jest indziej po drugich krajach.
Słuchali wzdychając żałośnie, a Mateusz mu przerwał:
— Cóż nama z tego, że drugie dobrze mają! Pokaż głodnemu miskę pełną i schowaj, niech się nachla patrzeniem! Dobrze mają: kaj indziej to jest opieka nad narodem, nie tak, jak u nas, gdzie każden chłop rośnie se jako ta dziczka w czystym polu, że czy zmarnieje, czy też wyrośnie — co to kogo swędzi?… bele jeno podatki płacił, w rekruty szedł i urzędom się nie przeciwił! Mierzi mi się już takie życie i do grdyki idzie…
Grzela, wysłuchawszy cierpliwie, zaczął znowu swoje:
— Jest tylko jeden sposób, żeby Podlesie było nasze.
Przysunęli się jeszcze bliżej, bych i słowa nie stracić, gdy naraz taki wrzask wstrząsnął całą karczmą, jaże szyby zabrzęczały, i muzyka grać przestała. Poleciał tam któryś na przewiady i opowiadał potem ze śmiechem, co się stało: Dominikowa narobiła takiego piekła, przyleciała bowiem z kijem po synów, chciała ich bić i siłą do domu zabierać, jeno co się oparli, matkę z karczmy wypędzili, a teraz Szymek jął pić na umor, zaś Jędrzych pijany do cna ryczy w kominie.
Nie pytali o więcej, gdyż Grzela zaczął wykładać swój sposób, który był taki: z dziedzicem się pogodzić i w zamian morgi lasu zażądać po cztery morgi pola na Podlesiu!
Zdumieli się wielce i strasznie rozradowali taką możliwością, a Grzela jeszcze powiadał, co tak samo się ugodziła jedna wieś koło Płocka, o czym był wyczytał w gazecie.
— Dobra nasza, chłopcy! Żydzie, gorzałki! — krzyknął Płoszka we drzwi.
— Za trzy morgi boru rychtyk by nam wypadło dwanaście pola!
— A nam z dziesięć, cała gospodarka!
— I niechby dodał co niebądź krzaków na opał.
— A za paśniki mógłby dać choć po mordze łąki.
— I nieco budulcu na chałupy! — wołali jeden przez drugiego.
— Jeszcze trochę, a będziecie chcieli, żeby wam dodał po koniu z wozem i po krowie, co? — przekpiwał Mateusz.
— Cichocie no!… trzeba teraz namawiać, aby się gospodarze zebrali, poszli do dziedzica i przełożyli, czego chcą: może się i zgodzi.
Mateusz mu przerwał:
— Jak nie ma noża na gardle, to się nie zgodzi: jemu zaraz potrza pieniędzy i Miemcy je dadzą choćby jutro, niech się tylko zgodzi… A nim się nasi wydrapią po łbach, nim się naredzą, nim się na jedno zgodzą, nim baby przeciągną na swoją stronę, to miesiące przejdą, dziedzic ziemię przeda i plecy wypnie: będzie miał o czym czekać, jak wypadnie sprawa z borem. Grzelowy sposób jest mądry, jeno widzi mi się, trza go innym końcem stawiać do pionu.
— To gadajże, Mateusz, radź!
— Nie gadać, nie naradzać się, a trza zrobić tak samo jak z borem.
— Czasem tak można, a czasem nie! — mruknął Grzela.
— A ja ci mówię, że można, w inny ździebko sposób, a to samo wyjdzie… Do Miemców iść całą gromadą i spokojnie im zapowiedzieć, abych się nie ważyły kupować Podlesia…
— A takie są głupie, że zaraz się nas ulękną i posłuchają!
— Toteż im się zapowie, że jeśli nie posłuchają i kupią, to nie pozwolim im siać, nie pozwolim się budować, nie damy krokiem się ruszyć za pola. Zobaczycie, czy się nie ulękną! Wykurzymy ich kiej lisów z jamy.
— A juści, niby to se nie poredzą!… jak Bóg w niebie, tak nas znowu za te pogrozy wsadzą do kreminału! — wybuchnął Grzela.
— Zapakują, to i puszczą, wiekować tam nie będziemy, ale kiej nas wypuszczą, to la Miemców będzie jeszcze gorzej… głupie one nie są i przódzi dobrze rozważą, czy im wojna z nami pójdzie na zdrowie… Dziedzic też będzie inaczej śpiewał, jak mu kupców rozpędzimy, zaś nie…
Ale już Grzela nie mógł wytrzymać, zerwał się od stołu i zaczął z całych sił odwodzić od tych zuchwałych zamysłów. Przekładał, jakie to z tego wynikną procesy, nowe straty la wszystkich, nowe marnacyje, że gotowi powsadzać ich za te ciągle bunty na parę lat do kryminału… że to wszystko da się zrobić spokojnie ze samym dziedzicem… Zaklinał na wszystko i błagał, by nowego nieszczęścia nie ściągali na naród. Prawił ze dwa pacierze i jaże poczerwieniał, jaże całował ich posobnie molestując i prosząc, bych poniechali, ale wszystko to było na darmo, kiejby groch rzucał na ścianę, że w końcu Mateusz rzekł:
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional