pod nogami! Wyrzeczcie się ziemskich miłości, albowiem Pan zatraci tych, którzy więcej niż Jego
miłowali żony i dzieci. Biada temu, kto umiłował stworzenie więcej niż Stworzyciela! Biada możnym!
Biada zbytkownikom! Biada rozpustnym! Biada mężowi, niewieście i dziecku!…”
Nagle silniejszy od poprzednich huk wstrząsnął kamieniołomem. Wszyscy padli na ziemię,
wyciągając ramiona w krzyż, aby kształtem tym bronić się od złych duchów. Nastała cisza, w której
słychać tylko było przyśpieszone oddechy, pełne przerażenia szepty: „Jezus, Jezus, Jezus!”, i
gdzieniegdzie płacz dzieci. A wtem ponad tą leżącą czernią ludzką jakiś spokojny głos rzekł:
— Pokój z wami!
Był to głos Piotra Apostoła, który przed chwilą wszedł do pieczary. Na dźwięk jego słów strach
przeszedł w jednej chwili, jak przechodzi strach trzody, między którą zjawił się pasterz. Ludzie
popodnosili się z ziemi, bliżsi poczęli garnąć się do jego kolan, jakby szukając pod jego skrzydłami
opieki, on zaś wyciągnął nad nimi ręce i mówił:
— Czemu trwożycie się w sercach? Kto z was odgadnie, co go może spotkać, zanim godzina
nadejdzie? Pan pokarał ogniem Babilon, ale nad wami, których obmył chrzest i których grzechy
odkupiła krew Baranka, będzie miłosierdzie Jego i pomrzecie z imieniem Jego na ustach waszych.
Pokój z wami!
Po groźnych i niemiłosiernych słowach Kryspa słowa Piotrowe spadły jak balsam na obecnych.
Zamiast trwogi Bożej owładnęła dusze miłość Boża. Ludzie ci odnaleźli takiego Chrystusa, jakiego
pokochali z opowiadań apostolskich, a zatem nie bezlitosnego sędziego, ale słodkiego i cierpliwego
Baranka, którego miłosierdzie stokroć przewyższało złość ludzką. Uczucie ulgi ogarnęło całe
zgromadzenie i otucha w połączeniu z wdzięcznością dla Apostoła przepełniła serca. Głosy z
różnych stron poczęły wołać: „My owce twoje, paś nas!” Bliżsi zaś mówili: „Nie opuszczaj nas w dniu
klęski!” I klękali u jego kolan, co widząc Winicjusz zbliżył się, chwycił kraj jego płaszcza i pochyliwszy
głowę rzekł:
— Panie, poratuj mnie! Szukałem jej w dymie pożaru i w tłoku ludzkim, a nigdzie znaleźć nie
mogłem, ale wierzę, że ty możesz mi ją wrócić.
Piotr zaś położył mu rękę na głowie.
— Ufaj — rzekł — i pójdź za mną.
Rozdział czterdziesty szósty
Miasto płonęło ciągle. Wielki Cyrk zapadł w gruzy, potem zaś w dzielnicach, które pierwsze zaczęły
płonąć, zapadały całe zaułki i ulice. Po każdym takim upadku słupy płomienia wzbijały się przez
chwilę aż pod niebo. Wiatr zmieniał się i wiał teraz z niezmierną siłą od strony morza, niosąc na
Caelius, na Esquilinus i na Viminalis fale ognia, głowni i węgli. Pomyślano już jednak o ratunku. Z
rozkazu Tygellina, który trzeciego dnia nadbiegł z Ancjum, poczęto burzyć domy na Eskwilinie, aby
ogień trafiwszy na puste miejsca zgasł sam przez się. Był to jednak czczy ratunek, przedsięwzięty
dla ocalenia resztek miasta, albowiem o ocaleniu tego, co już płonęło, nie było co i myśleć. Należało
przy tym zapobiegać i dalszym następstwom klęski. Wraz z Rzymem ginęły niezmierne bogactwa,
ginęło całe mienie jego mieszkańców, tak że wokół murów koczowały teraz setki tysięcy samych
nędzarzy. Drugiego już dnia głód począł doskwierać tej ciżbie ludzkiej, niezmierne bowiem zapasy