Po chwili weszli do podziemia i posuwali się przy mdłym blasku latarek ciemnym korytarzem, póki
nie dotarli do obszernej jaskini, z której widocznie wybierano poprzednio kamień, albowiem ściany
utworzone były z świeżych jego odłamów.
Było tam widniej niż w korytarzu, gdyż prócz kaganków i latarek płonęły pochodnie. Przy ich świetle
ujrzał Winicjusz cały tłum ludzi klęczących z rękoma wyciągniętymi do góry. Ligii, Piotra Apostoła ni
Linusa nie mógł nigdzie dojrzeć, natomiast naokół otaczały go twarze uroczyste i wzruszone. W
niektórych widoczne było oczekiwanie, trwoga, nadzieja. Blask odbijał się w białkach wzniesionych
oczu, pot spływał po bladych jak kreda czołach; niektórzy śpiewali pieśni, inni powtarzali
gorączkowo imię Jezus, niektórzy bili się w piersi. Po wszystkich znać było, iż lada chwila oczekują
czegoś nadzwyczajnego.
Wtem pieśni umilkły i nad zgromadzeniem, we framudze powstałej po wyjęciu ogromnego głazu,
ukazał się znajomy Winicjuszowi Kryspus, z twarzą jakby na wpół przytomną, bladą, fanatyczną i
surową. Oczy zwróciły się ku niemu jakby w oczekiwaniu słów pokrzepienia i nadziei, on zaś
przeżegnawszy zgromadzenie począł mówić głosem śpiesznym i prawie do krzyku zbliżonym:
— Żałujcie za grzechy wasze, albowiem chwila nadeszła. Oto na miasto zbrodni i rozpusty, oto na
nowy Babilon Pan spuścił płomień niszczący. Wybiła godzina sądu, gniewu i klęski… Pan
zapowiedział przyjście i wraz ujrzycie Go! Ale nie przyjdzie już jako Baranek, który ofiarował krew za
grzechy wasze, jeno jako sędzia straszliwy, który w sprawiedliwości swej pogrąży w otchłań
grzesznych i niewiernych… Biada światu i biada grzesznym, albowiem nie będzie już dla nich
miłosierdzia… Widzę Cię, Chryste! Gwiazdy spadają deszczem na ziemię, słońce się zaćmiewa,
ziemia otwiera się w przepaści i zmarli powstają, a Ty idziesz wśród dźwięku trąb i zastępów
aniołów, wśród gromów i grzmotów. Widzę i słyszę Cię, o Chryste!
Tu umilkł i podniósłszy twarz zdawał się wpatrywać w coś dalekiego i strasznego. A wtem w
podziemiu ozwał się głuchy grzmot, jeden, drugi i dziesiąty. To w płonącym mieście całe ulice
przepalonych domów jęły się walić z łoskotem. Lecz większość chrześcijan wzięła owe odgłosy za
widomą oznakę, iż straszliwa godzina nastaje, albowiem wiara w rychłe powtórne przyjście
Chrystusa i w koniec świata była i tak między nimi rozpowszechniona, teraz zaś wzmocnił ją jeszcze
pożar miasta. Toteż trwoga Boża ogarnęła zgromadzenie. Liczne głosy poczęły powtarzać: „Dzień
sądu!… Oto idzie!” Niektórzy zakrywali dłońmi twarze w przekonaniu, że wnet ziemia zatrzęsie się
w posadach i z jej czeluści wyjdą bestie piekielne, by rzucić się na grzesznych. Inni wołali: „Chryste,
zmiłuj się! Odkupicielu, bądź miłościw!…” — inni wyznawali głośno grzechy, inni na koniec rzucali się
sobie w objęcia, by w przerażającej chwili mieć jakieś bliskie serca przy sobie.
Lecz byli i tacy, których twarze, jakby wniebowzięte, pełne nadziemskich uśmiechów, nie
okazywały trwogi. W kilku miejscach rozległa się glosa: to ludzie w uniesieniu religijnym poczęli
wykrzykiwać niezrozumiałe słowa w niezrozumiałych językach. Ktoś z ciemnego kąta pieczary
zawołał: „Zbudź się, który śpisz!” Nad wszystkim górował krzyk Kryspa: „Czuwajcie! Czuwajcie!”
Chwilami jednak zapadało milczenie, jak gdyby wszyscy, zatrzymując dech w piersiach, czekali na to,
co się stanie. A wówczas słychać było daleki grzmot zapadających się w gruzy dzielnic, po którym
odzywały się znów jęki, modlitwy, glosy i wołania: „Odkupicielu, zmiłuj się!” Chwilami Kryspus