Tak przesiedział cały dzień. Następnego przyszedł Rzecki i przypomniał mu, że dziś jest dzień pierwszego kwietnia i że panu Łęckiemu trzeba zapłacić dwa tysiące pięćset rubli procentów.
— A prawda — odparł Wokulski. — Odwieź mu tam…
— Myślałem, że sam odwieziesz.
— Nie chce mi się…
Rzecki kręcił się po pokoju, chrząkał, nareszcie rzekł:
— Pani Stawska jest jakaś markotna. Może byś ją odwiedził?
— A prawda, że już dawno u niej nie byłem. Pójdę wieczorem.
Odebrawszy taką odpowiedź Rzecki już nie zatrzymywał się. Bardzo czule pożegnał Wokulskiego, wpadł do sklepu po pieniądze, potem siadł w dorożkę i kazał jechać do pani Misiewiczowej.
— Przybiegłem tylko na chwilę, bo mam załatwić pilny interes — zawołał uradowany. — Wie pani, Stach będzie tu dzisiaj… Zdaje mi się (ale mówię to pani w największej tajemnicy), że Wokulski już stanowczo zerwał z Łęckimi…
— Czyby tak?… — rzekła pani Misiewiczowa składając ręce.
— Jestem prawie pewny, ale… żegnam panią… Stach będzie dziś wieczorem…
Istotnie, Wokulski był wieczorem i co ważniejsza, zaczął bywać każdego wieczora. Przychodził dosyć późno, kiedy Helunia już spała, a pani Misiewiczowa odchodziła do swego pokoju, i z panią Stawską przepędzał po parę godzin. Zwykle milczał i słuchał jej opowiadań o sklepie Milerowej albo o brukowych wypadkach. Sam odzywał się rzadko, a wtedy wypowiadał aforyzmy, nawet nie mające związku z tym, co do niego mówiono.
Raz rzekł bez powodu:
— Człowiek jest jak ćma: na oślep rwie się do ognia, choć go boli i choć się w nim spali. Robi to jednak dopóty — dodał po namyśle — dopóki nie oprzytomnieje. I tym różni się od ćmy…
„Mówi o pannie Łęckiej!…” — pomyślała pani Stawska i serce jej spieszniej uderzyło.
Innym razem opowiedział jej dziwaczną historię:
— Słyszałem o dwu przyjaciołach, z których jeden mieszkał w Odessie, a drugi w Tobolsku; nie widzieli się kilka lat i bardzo tęsknili za sobą.
Nareszcie przyjaciel tobolski, nie mogąc wytrzymać dłużej, postanowił zrobić odeskiemu niespodziankę, i nie uprzedzając go pojechał do Odessy. Nie zastał go jednak w domu, ponieważ jego przyjaciel odeski, również stęskniony, pojechał do Tobolska…
Interesa nie pozwoliły im zetknąć się w czasie powrotu. Zobaczyli się więc dopiero po kilku latach i wie pani, co się pokazało?…
Pani Stawska podniosła na niego oczy.
— Oto obaj, szukając się, tego samego dnia zjechali się w Moskwie, stanęli w tym samym hotelu i w sąsiednich numerach. Los czasami mocno żartuje z ludzi…
— W życiu chyba nieczęsto się tak trafia… — szepnęła pani Stawska.
— Kto wie?… Kto wie?… — odparł Wokulski.
Pocałował ją w rękę i wyszedł zamyślony.
„Z nami tak nie będzie!…” — pomyślała, głęboko wzruszona.
Podczas wieczorów przepędzanych w domu pani Stawskiej Wokulski stosunkowo był najbardziej ożywiony, trochę jadł i rozmawiał.
Lecz przez resztę dnia zapadał w apatię. Prawie nie jadł, tylko wypijał mnóstwo herbaty, nie zajmował się interesami, nie był na kwartalnym posiedzeniu spółki, nic nie czytał, a nawet nie myślał. Zdawało mu się, że potęga, której nie umiałby nazwać, wyrzuciła go poza obręb wszelkich spraw, nadziei, pragnień i że jego życie, podobne dziś do martwego ciężaru, toczy się wśród pustki.
„Przecież w łeb sobie nie wypalę — myślał. — Gdybym choć zbankrutował, ale tak!… Pogardzałbym sam sobą, gdyby z tego świata miała mnie wymieść spódnica… Trzeba było zostać w Paryżu… Kto wie, czy już dziś nie posiadałbym broni, która prędzej czy później wytępi potwory z ludzką twarzą.”
Rzecki odgadując, co się z nim dzieje, zachodził w różnych porach dnia i próbował wciągnąć go w rozmowę. Ale ani stan pogody, ani handel, ani polityka nie obchodziły Wokulskiego. Raz się tylko ożywił, gdy pan Ignacy zrobił wzmiankę, że Milerowa prześladuje panią Stawską.
— O cóż jej chodzi?
— Może zazdrości, że bywasz u pani Stawskiej, że jej płacisz dobrą pensję.
— Uspokoi się Milerowa — rzekł Wokulski — jak oddam sklep Stawskiej, a ją zrobię kasjerką.
— Bój się Boga, dajże spokój!… — zawołał przestraszony Rzecki. — Zgubiłbyś tym panią Stawską.
Wokulski zaczął chodzić.
— Masz rację. Ale swoją drogą, jeżeli baby kłócą się, trzeba je rozdzielić… Namów Stawską, ażeby sama na siebie założyła sklep, a my jej dostarczymy funduszów. Od razu o tym myślałem, a teraz widzę, że nie warto dłużej odkładać.
Pan Ignacy, naturalnie, w tej chwili pobiegł do swoich pań i zawiadomił je o wielkiej nowinie.
— Nie wiem, czy nam wypada przyjmować taką ofiarę? — odezwała się zakłopotana pani Misiewiczowa.
— Cóż to za ofiara? — zawołał Rzecki. — Spłacicie nas panie w ciągu paru lat, i basta. Jakże pani sądzi?… — zapytał pani Stawskiej.
— Zrobię tak, jak zechce pan Wokulski. Każe mi otworzyć sklep, otworzę; każe zostać u Milerowej, zostanę.