— Niemniej interesuje się nim.
— No, proszę ze mnie nie żartować. Jeżeli nie interesuje się człowiekiem, który ją ubóstwia…
— To właśnie będzie interesować się takim, który ją lekceważy.
— Pociąg do ostrych sosów jest oznaką nietęgiego zdrowia — zauważył Ochocki.
— Która tu jest zdrowa! — rzekła pani Wąsowska, pogardliwie obwodząc wzrokiem towarzystwo. — Podaj mi pan rękę i idźmy do salonu.
Na przejściu spotkali księcia, który z wielkim zadowoleniem przywitał panią Wąsowską.
— Cóż, mości książę, Molinari?… — zapytała.
— Ma bardzo ładny ton… Bardzo…
— I będziemy przyjmować go u siebie?
— O tak… w przedpokoju…
W parę minut dowcip księcia obleciał wszystkie sale… Pani Rzeżuchowska z powodu nagłej migreny musiała opuścić gości.
Gdy pani Wąsowska rozmawiając po drodze ze znajomymi weszła z Ochockim do salonu, zobaczyła już pannę Izabelę siedzącą w towarzystwie Molinariego.
— Kto z nas miał rację? — rzekła trącając Ochockiego wachlarzem. — Biedny Wokulski!…
— Zapewniam panią, że jest mniej biednym aniżeli panna Izabela.
— Dlaczego?
— Bo jeżeli kobiety kochają tylko tych, którzy je lekceważą, to moja kuzynka bardzo prędko będzie musiała oszaleć za Wokulskim.
— Powiesz mu pan?… — oburzyła się pani Wąsowska.
— Nigdy! Jestem przecie jego przyjacielem, a już to samo wkłada na mnie obowiązek nieostrzegania o niebezpieczeństwach. Ale jestem także mężczyzną i dalibóg, czuję, że gdy między mężczyną i kobietą zacznie się tego rodzaju walka…
— To przegra mężczyzna.
— Nie, pani. Przegra kobieta, i to na łeb, na szyję. Przecież dlatego kobiety wszędzie są niewolnicami, że lgną do tych, którzy je lekceważą.
— Nie bluźnij pan.
Ponieważ Molinari zaczął rozmawiać z panią Wywrotnicką, pani Wąsowska zbliżyła się do panny Izabeli, wzięła ją pod rękę i zaczęły spacerować po salonie.
— Pogodziłaś się jednak z tym impertynentem? — zapytała pani Wąsowska.
— Przeprosił mnie — odparła panna Izabela.
— Tak prędko? A czy choć obiecał poprawę?
— Moją będzie rzeczą, ażeby nie potrzebował się poprawiać.
— Był tu Wokulski — mówiła pani Wąsowska — i dosyć nagle wyszedł.
— Dawno?
— Kiedyście siedli do kolacji; stał nawet w tych drzwiach.
Panna Izabela zmarszczyła brwi.
— Moja Kaziu — rzekła — wiem, o co ci chodzi. Otóż oświadczam ci raz na zawsze, że ani myślę wyrzekać się dla Wokulskiego moich sympatyj i upodobań. Małżeństwo nie jest więzieniem, a ja mniej niż kto inny nadaję się na więźnia.
— Masz słuszność. Czy jednakże dla kaprysu godzi się drażnić takie uczucia?
Panna Izabela zmieszała się.
— Więc cóż mam robić?
— To już od ciebie zależy. Jeszcze nie jesteś z nim związana…
— Ach, tak!… już pojmuję… — uśmiechnęła się panna Izabela.
Stojący pod oknem pan Malborg z panem Niwińskim przypatrywali się obu damom przez binokle.
— Piękne kobiety! — westchnął pan Malborg.
— A każda w innym guście — dodał pan Niwiński. — Którą byś wolał?