Wokulskiemu znowu zdawało się, że z oczu spada mu zasłona, poza którą widać zupełnie inny świat i inną pannę Izabelę. Ale w tej samej chwili uczuł taki zamęt w głowie, ból w piersiach, szał w nerwach, że uciekł do przedpokoju, a stamtąd na ulicę obawiając się, że traci rozum.
„Boże miłosierny! — szepnął — zdejmijże ze mnie to przekleństwo…”
O kilka kroków od Molinariego, przy mikroskopijnym stoliczku, siedziała pani Wąsowska z Ochockim.
— Moja kuzynka zaczyna mi się coraz mniej podobać — rzekł Ochocki patrząc na pannę Izabelę. — Widzi ją pani?…
— Od godziny — odparła pani Wąsowska. — Ale zdaje mi się, że i Wokulski coś spostrzegł, bo był bardzo zmieniony. Żal mi go.
— O, niech pani będzie spokojna o Wokulskiego. Prawda, że dziś jest rozbity, ale jeżeli się raz ocknie… Takich nie zabijają wachlarzem.
— Więc może być dramat…
— Żadnego — rzekł Ochocki. — Ludzie o skoncentrowanych uczuciach wówczas tylko są niebezpieczni, jeżeli nie mają rezerw…
— Mówisz pan o tej pani… jakże ona… Sta… Star?…
— Boże uchowaj, tam nic nie ma i nigdy nie było. Zresztą dla zakochanego mężczyzny nie stanowi rezerwy inna kobieta.
— Więc cóż?
— Wokulski ma silny umysł i wie o cudownym wynalazku, którego wykończenie naprawdę przewróciłoby świat…
— I pan wiesz o nim?
— Treść znam, dowód widziałem; nie znam tylko bliższych szczegółów. Przysięgam — mówił zapalając się Ochocki — że dla takiej sprawy można by poświęcić nawet dziesięć kochanek!
— Więc i mnie poświęciłbyś, niewdzięczniku?
— Alboż pani jest moją kochanką?… Nie jestem przecie lunatykiem.
— Ale kochasz się we mnie?
— Może jeszcze tak jak Wokulski w Izabeli?… Ani myślę… Choć każdej chwili jestem gotów…
— W każdej chwili jesteś pan źle wychowany. Ale… tym lepiej, że się we mnie nie kochasz.
— I nawet wiem, dlaczego lepiej. Pani wzdycha do Wokulskiego…
Panią Wąsowską oblał mocny rumieniec; zmieszała się tak, że wachlarz upadł jej na posadzkę. Ochocki podniósł go.
— Nie chcę grać z panem komedii, mój potworze — odparła po chwili. — Obchodzi mnie tak, że… robię wszystko, co jest w mojej mocy, ażeby dostał Belę, ponieważ… ją kocha ten szaleniec…
— Przysięgam, że spomiędzy znajomych mi dam jesteś pani jedyną kobietą, która naprawdę coś warta… Ale dosyć o tym. Od czasu kiedym poznał, że Wokulski kocha Belę (a jak on ją kocha!) moja kuzynka robi na mnie dziwne wrażenie. Dawniej uważałem ją za wyjątkową, dziś wydaje mi się pospolitą, dawniej wzniosła, dziś jest płaska… Ale to tylko chwilami i jeszcze ostrzegam, że mogę się mylić.
Pani Wąsowską uśmiechnęła się.
— Podobno — rzekła — ile razy mężczyzna patrzy na kobietę, szatan zakłada mu różowe okulary.
— Czasami zdejmuje.
— Ale nie bez cierpień — odpowiedziała pani Wąsowską. — Wiesz pan co — dodała — ponieważ jesteśmy prawie kuzynami, mówmy sobie ty…
— Bardzo dziękuję.
— Dlaczego?
— Nie mam zamiaru być wielbicielem pani.
— Ja proponuję panu przyjaźń.
— Właśnie. Jest to mostek, po którym…
W tej chwili panna Izabela wstała nagle od swego stolika i podeszła do nich; była wzburzona.
— Porzucasz mistrza? — spytała ją pani Wąsowska.
— Ależ to jest impertynent! — rzekła panna Izabela tonem, w którym czuć było gniew.
— Bardzom kontent, kuzynko, że tak prędko poznałaś się na tym poliszynelu — odezwał się Ochocki. — Może pani siądzie?
Ale panna Izabela rzuciła na niego piorunujące spojrzenie, zaczęła rozmawiać z Malborgiem, który właśnie zbliżył się do niej, i odeszła do sali.
Na progu, spoza wachlarza, spojrzała w stronę Molinariego, który bardzo wesoło rozmawiał z panną Rzeżuchowską…
— Zdaje mi się, panie Ochocki — rzekła pani Wąsowska — że prędzej zostaniesz naszym Kopernikiem, aniżeli nauczysz się ostrożności! Jak mogłeś wobec Izabeli nazwać tego pana poliszynelem?…