rzeczywiście przy Wielkim Cyrku, w miejscu, które dotyka Palatynu i wzgórza Caelius, lecz rozszerzył
się z niepojętą szybkością, tak iż ogarnął cały środek miasta. Nigdy jeszcze od czasów Brennusa nie
spotkała miasta tak straszna klęska. „Cyrk zgorzał cały, również jak otaczające go kramy i domy —
mówił Juniusz — Awentyn i Caelius w ogniu. Płomień otoczywszy Palatyn dostał się na Karyny…”
Tu Juniusz, który na Karynach posiadał wspaniałą insulę pełną dzieł sztuki, w których się kochał,
porwał garść brudnego pyłu i posypawszy nim głowę począł przez chwilę jęczeć rozpaczliwie.
Lecz Winicjusz potrząsnął go za ramiona.
— I mój dom na Karynach — rzekł — lecz gdy wszystko ginie, niech i on ginie.
Po czym przypomniawszy sobie, że Ligia idąc za jego radą mogła się przenieść do domu Aulusów,
spytał:
— A Vicus Patricius?
— W ogniu — odpowiedział Juniusz.
— A Zatybrze?
Juniusz spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Mniejsza o Zatybrze — rzekł ściskając dłońmi zbolałe skronie.
— Mnie więcej chodzi o Zatybrze niż o cały Rzym — zawołał gwałtownie Winicjusz.
— To się tam dostaniesz chyba przez Via Portuensis, bo obok Awentynu żar cię udusi… Zatybrze?…
Nie wiem. Ogień nie mógł tam chyba jeszcze dojść, lecz czy już w tej chwili nie doszedł, jedni
bogowie wiedzą…
Tu Juniusz zawahał się przez chwilę, następnie rzekł zniżonym głosem:
— Wiem, że mnie nie zdradzisz, więc ci powiem, że to nie jest zwykły pożar. Cyrku nie dawano
ratować… Sam słyszałem… Gdy domy poczęły wkoło płonąć, tysiące głosów wołało: „Śmierć
ratującym!” Jacyś ludzie przebiegają miasto i ciskają w domy płonące pochodnie… Z drugiej strony
lud się burzy i woła, że miasto płonie z rozkazu. Nic więcej nie powiem. Biada miastu, biada nam
wszystkim i mnie! Co się tam dzieje, tego ludzki język nie wyrazi. Ludność ginie w ogniu lub morduje
się wzajemnie w ścisku… To koniec Rzymu!…
I znów począł powtarzać: „Biada! Biada miastu i nam!” — lecz Winicjusz wskoczył na konia i ruszył
przed siebie dalej drogą Appijską.
Lecz było to obecnie raczej przepychanie się wśród rzeki ludzi i wozów, która płynęła z miasta. —
Miasto leżało teraz przed Winicjuszem jak na dłoni, objęte potwornym pożarem… Od morza ognia i
dymu bił żar straszliwy, a wrzaski ludzkie nie mogły stłumić syczenia i huku płomieni.
Rozdział czterdziesty trzeci
W miarę jak Winicjusz zbliżał się do murów, okazywało się, że łatwiej było przyjechać do Rzymu niż
dostać się do środka miasta. Przez drogę Appijską trudno było się przecisnąć z powodu natłoku
ludzi. Domy, pola, cmentarze, ogrody i świątynie, leżące po obu jej stronach, zmienione były w
obozowiska. W świątyni Marsa, leżącej tuż koło Porta Appia, tłum odbił drzwi, aby w jej wnętrzu
znaleźć przytułek na noc. Na cmentarzach brano w posiadanie większe grobowce i toczono o nie
walki, które dochodziły do rozlewu krwi. Ustrinum ze swoim nieładem dawało zaledwie lekki
przedsmak tego, co działo się pod murami samego miasta. Ustał wszelki wzgląd na powagę prawa,