bom wcześniej wyjechał. Opat jako opat! -huknie czasem i na panienkę, ale potem to jeno
oczyma za nią wodzi i patrzy, czyli jej zbyt nie pokrzywdził. Sam widziałem, jako ją raz
skrzyczał, a potem do skrzyni poszedł, łańcuch przyniósł taki, że zacniejszego i w
Krakowie nie dostać -i powiada jej: "na!" - Poradzi sobie ona i z opatem, gdyż i ojciec
rodzony więcej jej nie miłuje.
- Pewnie, że tak jest.
-Jak Bóg na niebie...
Tu umilkli i jechali dalej wśród wiatru i śnieżnych krupów;
nagle jednak Zbyszko powstrzymał konia, gdyż z pobocza leśnego ozwał się jakiś żałosny
głos, na wpół przytłumiony przez szum leśny:
- Chrześcijanie, ratujcie Bożego sługę w nieszczęściu! I jednocześnie na drogę wybiegł
człowiek, przybrany w odzież na wpół duchowną, na wpół świecką, i stanąwszy przed
Zbyszkiem, począł wołać:
- Ktokolwiek jesteś, panie, daj pomoc człowiekowi i bliźniemu w ciężkiej przygodzie!
- Coć się przytrafiło i coś zacz? - zapytał młody rycerz.
- Sługam Boży, chociaż bez święceń, a przygodziło mi się, iż dzisiejszego rana wyrwał mi
się koń, skrzynie ze świętościami niosący. Zostałem sam, bez broni, a wieczór się zbliża
i rychło czekać, jako luty zwierz ozwie się w boru. Zginę, jeśli mnie nie
poratujecie.
- Jeślibyś z mojej przyczyny zginął - odrzekł Zbyszko -musiałbym za twoje grzechy
odpowiadać, ale po czymże poznam, że prawdę mówisz i żeś nie powsinoga jakowyś albo nie
rzezimieszek, jakich wielu po drogach się włóczy?
- Po skrzyniach poznasz, panie. Niejeden oddałby trzos nabity dukatami, byle posiąść to,
co się w nich znajduje, aleja tobie darmo z nich udzielę, byleście mnie i moje skrzynie
zabrali.
- Mówisz, żeś sługa Boży, a tego nie wiesz, że poratunek nie dla ziemskich, jeno dla
niebieskich trzeba dawać nagród. Ale jakżeś to skrzynie ocalił, skoro ci niosący je koń
uciekł?
- Bo konia, nimem go odnalazł, wilcy w lesie na polance zarżnęli, a zasię skrzynie
ostały, które ja do drogi przywlokłem, aby czekać na zmiłowanie i pomoc dobrych ludzi.
To rzekłszy i chcąc zarazem dać dowód, że prawdę mówi, wskazał na dwie łubowe skrzynki
leżące pod sosną. Zbyszko patrzył na niego dość nieufnie, gdyż człowiek nie wydawał mu
się zbyt zacnym, a przy tym mowa jego, lubo czysta, zdradzała pochodzenie z dalekich
stron. Nie chciał jednakże odmówić mu pomocy i pozwolił mu przysiąść się wraz ze
skrzyniami, które okazały się dziwnie lekkie, na luźnego konia, którego powodował Czech.
- Niech Bóg pomnoży twoje zwycięstwa, mężny rycerzu! -rzekł nieznajomy.
Po czym, widząc młodocianą twarz Zbyszkową, dodał półgłosem:
- A również twoje włosy na brodzie.
I po chwili jechał obok Czecha. Przez czas jakiś nie mogli rozmawiać, albowiem dął silny