- Opat uczyni, co ja zechcÄ™.
"Miły Boże! - pomyślał Maćko - i ten głupi Zbyszko takiej dziewki odbieżał!"
Rozdział XIX
A tymczasem "głupi Zbyszko" wyjechał był z Bogdańca istotnie z ciężkim sercem. Naprzód,
było mu jakoś obco i nieswojo bez stryj ca, z którym dotychczas od dawnych lat się nie
rozłączał i do którego tak nawykł, że sam teraz dobrze nie wiedział, jak się bez niego i
w podróży, i na wojnie obejdzie. Po wtóre, żal mu było i Jagienki, bo chociaż mówił
sobie, że jedzie do Danusi, którą miłował z całej duszy, jednakże bywało mu tak dobrze
przy Jagience, iż teraz dopiero uczuł, jaka przy niej była radość, a jaki bez niej może
być smutek. I aż sam się dziwił swojemu żalowi, a nawet się nim zaniepokoił, bo żeby to
tęsknił po Jagience, jak brat tęskni po siostrze, nic by to było. Ale on spostrzegł, że
mu się "cni" za tym, by ją przed się pod boki brać i na konia sadzać albo z kulbaki
zdejmować, by ją przez strugi przenosić, wodę jej z warkocza wykręcać, by z nią po lasach
chadzać i patrzeć na nią, i "uradzać" z nią. Tak zaś do tego przywykł i takie mu to było
miłe, że gdy teraz począł o tym myśleć, zaraz się zapamiętał i całkiem zapomniał, że w
długą drogę aż na Mazury jedzie, a natomiast stanęła mu w oczach ta chwila, gdy Jagienka
dała mu pomoc w lesie, gdy się z niedźwiedziem borykał. I zdało mu się, że to było
wczoraj, jak również że wczoraj chodzili na bobry do Odstajanego jeziorka. Nie widział
jej przecie wówczas, gdy się wpław po bobra puściła, a teraz zdało mu się, że ją widzi -
i zaraz poczęły go brać takie same ciągoty, jakie brały go parę tygodni temu, gdy wiatr
nazbyt z Ja-gienkową suknią poswawolił. Potem zaś przypomniał sobie, jak jechała
wspaniale przybrana do kościoła w Krześni i jak się dziwił, że taka prosta dziewczyna
naraz wydała mu się niby dwornie jadące wysokiego rodu paniątko. Wszystko to sprawiło, że
koło serca zaczęło mu się czynić jakoś bałamutnie, zarazem błogo i smutno, i pożądliwie,
a gdy jeszcze pomyślał, że byłby z nią mógł uczynić, co chciał, i jak ją też ku niemu
ciągnęło, jak mu patrzyła w oczy i jak się do niego garnęła, to ledwie że na koniu mógł
usiedzieć. "Niechbym jej był gdzie dopadł i choć pożegnał, a objął na drogę -mówił sobie
- może by mnie było popuściło" - ale wnet uczuł, że to nieprawda i że nie byłoby go
popuściło, gdyż na samą myśl o takim pożegnaniu poczęły mu skry po skórze chodzić,
chociaż na świecie był przymrozek.
Aż wreszcie przestraszył się owych wspomnień nazbyt do żądz podobnych i strząsnął je z
duszy jak suchy śnieg z opończy. - Do Danuśki jadę, do mojej najmilejszej! - rzekł sobie.
I wraz zmiarkował, że to jest inne kochanie, jakby pobożniejsze i mniej po kościach
chodzące. Powoli też, w miarę jak w strzemionach marzły mu nogi, a chłodny wiatr studził
mu krew, wszystkie myśli jego poleciały ku Danusi Jurandównie. Tej - to był naprawdę
powinien. Gdyby nie ona, dawno by jego głowa była spadła na krakowskim rynku. Przecie gdy
wyrzekła wobec rycerzy i mieszczan: "Mój ci jest" to go przez to samo katom z rąk odjęła
- i od tej pory on tak należy do niej jak niewolnik do pana. Nie on ją brał, ale ona jego
wzięła; na to żadne sprzeciwianie się Jurandowe nie poradzi. Ona jedna mogłaby go