— Chcesz się pan wypchać?
— Powinien bym, bo świat jeszcze nie widział podobnego mi głupca.
— Pociesz się pan — odparł Szuman — są głupsi. Ale o cóż to chodzi?
— Mniejsza, o co mnie chodzi, ale słyszałem, że Stach sklep sprzedaje Żydom… No, a ja już do nich w służbę nie pójdę.
— Cóż to, czy i pana ogarnia antysemityzm?
— Nie; ale co innego nie być antysemitą, a co innego służyć Żydom.
— Któż więc im będzie służył?… Bo ja, choć jestem Żyd, także nie wdzieję liberii tych parchów. Zresztą — dodał — skądże panu takie myśli przychodzą? Jeżeli sklep zostanie sprzedany, pan będziesz miał świetną posadę przy spółce handlu z cesarstwem…
— Niepewna to ta spółka — wtrąciłem.
— Bardzo niepewna — odpowiedział Szuman — bo za mało w niej Żydów, a za wielu magnatów. Ale pana i to nie obchodzi, bo… Tylko nie wydaj mnie z sekretu… Otóż pana to nic nie obchodzi, co się stanie ze sklepem i spółką, gdyż Wokulski zapisał panu dwadzieścia tysięcy rubli…
— Mnie?… zapisał?… cóż to znaczy?!… — wykrzyknąłem zdziwiony.
Akurat weszliśmy do mieszkania Szumana i doktór kazał podać samowar.
— Co znaczy ten zapis? — spytałem, trochę nawet zaniepokojony.
— Zapis… zapis!… — mruczał Szuman chodząc po pokoju i pocierając sobie tył głowy. — Co znaczy? nie wiem, dość, że Wokulski zrobił go. Widocznie chce być przygotowany na wszelki wypadek jako rozsądny kupiec!…
— Czyby znowu pojedynek?…
— Eh! cóż znowu… Wokulski za dużo ma rozumu, ażeby dwa razy popełniał to samo głupstwo. Tylko, kochany panie Rzecki, kto z taką babą ma do czynienia, ten musi być przygotowany…
— Z jaką babą?… Z panią Stawską?… — spytałem.
— Co za pani Stawska! — mówił doktór. — Tu chodzi o grubszą rybkę, o pannę Łęcką, w którą ten wariat wdeptał bez ratunku. Już zaczyna poznawać, jakie to ziółko, cierpi, gryzie się, ale oderwać się od niej nie może. Najgorsza rzecz spóźnione amory, osobliwie, kiedy trafią na takiego diabła jak Wokulski.
— Cóż się znowu stało? Przecie wczoraj był w ratuszu na balu?
— Właśnie był dlatego, że ona była, a i ja tam byłem dlatego, że oni oboje byli. Ciekawa historia! — mruknął doktór.
— Czy nie mógłbyś pan mówić jaśniej? — spytałem niecierpliwie.
— Dlaczegóż by nie, tym bardziej że wszyscy widzą to samo — mówi doktór. — Wokulski szaleje za panną, ona go bardzo mądrze kokietuje, a wielbiciele… czekają.
Awantura — ciągnął Szuman, precz chodząc po pokoju i trąc sobie głowę. — Dopóki panna Izabela była bez grosza i bez konkurenta, pies do nich nie zaglądał. Ale gdy znalazł się Wokulski, bogaty, z wielką reputacją i stosunkami, które nawet przeceniają, dokoła panny Łęckiej zgromadził się taki rój więcej lub mniej głupich, wyniszczonych i ładnych kawalerów, że przecisnąć się między nimi nie można. A każdy wzdycha, przewraca oczy, szepcze tkliwe półsłówka, czule za rączkę ściska w tańcu…
— I cóż ona na to?
— Marna kobieta! — rzekł doktór machając ręką. — Zamiast gardzić hołotą, która ją w dodatku po kilka razy opuszczała, ona upaja się ich towarzystwem. Wszyscy to widzą, a co najgorsze — widzi sam Wokulski…
— Więc dlaczego, u diabła, nie puści jej?… Już kto jak kto, ale chyba on kpić ze siebie nie pozwoli.
Podano samowar; Szuman odprawił służącego i nalał herbatę.
— Widzisz pan — rzekł — on by ją niezawodnie puścił, gdyby mógł oceniać rzeczy rozsądnie. Była taka chwila wczoraj na balu, że w naszym Stachu obudził się lew i kiedy przyszedł do panny Łęckiej, ażeby z nią zamienić parę wyrazów, przysiągłbym, że jej powie: „Dobranoc pani, już poznałem jej karty i ogrywać się nimi nie pozwolę!” Taką miał minę, kiedy szedł do niej. Ale i cóż z tego?… Panna raz spojrzała, szepnęła, ścisnęła go za rękę i mój Stach był taki szczęśliwy przez całą noc, taki szczęśliwy, że… dziś miałby ochotę w łeb sobie wypalić, gdyby nie czekał na drugie spojrzenie, szept i uścisk ręki… Nie widzi, cymbał, że ona zupełnie takimi samymi słodyczami obdzielała dziesięciu, nawet w znakomicie większych dozach.
— Cóż to za kobieta?
— Jak setki i tysiące innych! Piękna, rozpieszczona, ale bez duszy. Dla niej Wokulski tyle wart, o ile ma pieniądze i znaczenie: jest dobry na męża, naturalnie, w braku lepszego. Ale na kochanków to już ona wybierze sobie takich, którzy do niej więcej pasują.
A tymczasem on — prawił Szuman — czy to w piwnicy Hopfera, czy to na stepie tak się karmił Aldonami, Grażynami, Marylami, i tym podobnymi chimerami, że w pannie Łęckiej widzi bóstwo. On się już nie tylko kocha, ale uwielbia ją, modli się, padałby przed nią na twarz… Przykre go czeka zbudzenie!… Bo choć to romantyk pełnej krwi, jednak nie będzie naśladować Mickiewicza, który nie tylko przebaczył tej, co z niego zadrwiła, ale jeszcze tęsknił do niej po zdradzie, ba! nawet ją unieśmiertelnił… Piękna nauka dla naszych panien: jeżeli chcesz być sławną, zdradzaj najgorętszych wielbicieli!… My, Polacy, jesteśmy skazani na głupców nawet w tak prostej rzeczy jak miłość…
— I myślisz doktór, że Wokulski będzie taki błazen?… — spytałem czując, że burzy się we mnie krew jak pod Vilagos.
Szuman aż skoczył na krześle.
— O, do licha, nie!… — zawołał. — Dziś może szaleć, dopóki mówi sobie: „A nuż mnie kocha, a nuż jest taką, jak myślę?…” Ale gdyby nie ocknał się spostrzegłszy, że z niego żartują, ja… ja pierwszy, jakem Żyd, plunąłbym mu w oczy… Taki człowiek może być nieszczęśliwym, ale nie wolno mu być podłym…
Dawno już nie widziałem Szumana tak rozdrażnionego. Żyd, bo Żyd, ma to wypisane od czuba do pięty, ale rzetelny przyjaciel i człowiek z poczuciem honoru.
— No — rzekłem — uspokój się, doktorze. Mam dla Stacha lekarstwo.
I opowiedziałem mu wszystko, co wiem o pani Stawskiej, dodając:
— Umrę, mówię ci, doktorze, umrę albo… ożenię Stacha z panią Stawską. To kobieta, która ma i rozum, i serce, i za miłość zapłaci miłością, a jemu takiej trzeba.
Szuman kiwał głową i wznosił brwi.
— Ha! próbuj pan… Na żal po kobiecie jedynym lekarstwem może być tylko druga kobieta. Chociaż obawiam się, czy kuracja już nie jest spóźniona…