lektory on-line

Chłopi - Władysław Reymont - Strona 189

Choć srodze zawiedzeni, bez namysłu i w dyrdy rzucili się na drugi koniec wsi, za młyn, na drogę od Woli, bo i tamtędy mogli powracać.
Hale cóż, kiej i tamój było pusto! Deszcz zacinał przysłaniając szarą kurzawą szeroki, wyboisty gościniec; gliniaste wody rowami waliły, w bruzdach burzyła się woda i drogą też szorowały strugi spienione, a rozkwitłe ciernie, brzeżące zielonawe pole, skulały zziębłe kwiaty.
— Wrony kołują górą, to plucha przejdzie! — rzekła któraś próżno wypatrując.
Posunęli się jeszcze ździebko, gdyż od spalonego folwarku ktosik zamajaczył na drodze i ku nim się zbliżał.
Dziad to był ślepy i wszystkim znany; pies, któren go wiódł na sznurku, zaszczekał zajadle i jął się ku nim rwać, ślepiec zaś nasłuchiwał pilnie, kij gotując ku obronie, ale dosłyszawszy rozmowy przyciszył pieska i pochwaliwszy Boga rzekł wesoło:
— Miarkuję, co to lipeckie ludzie… hę? I coś sporo narodu…
Dziewczyny go obstąpiły i nuże rozpowiadać jedna przez drugą.
— Sroki me opadły i wszystkie naraz skrzeczą! — mruknął nasłuchując uważnie na wsze strony, gdyż cisnęły się z bliska.
Kupą już wracali, dziad w pośrodku wlókł się, huśtajęcy na kulach i nogach pokręconych, wypierał naprzód ogromną, ślepą twarz.
Policzki miał czerwone i spaśne, oczy bielmem zasnute, brwie siwe i krzaczaste, nochal kiej trąbę, a brzucho niezgorzej wzdęte.
Cierpliwie słuchał, aż wymiarkowawszy przerwał im trajkoty:
— Z tymem i śpieszył do wsi. Niechrzczony jeden powiedział mi w sekrecie, co Lipczaki dzisiaj wracają z kreminału! Wczoraj mi rzekł, myślę sobie, jutro do dnia skoczę i pierwszy dam znać. Jakże, szukać takiej wsi jak Lipce! A które to w podle drepcą? — bo nie poredzę po samym głosie rozeznać?!
— Marysia Balcerkówna!… Nastka Gołębiów!… Ulisia sołtysowa!… Kłębowa Kasia!… Sikorzanka Hanusia! — wołały wszystkie.
— Ho! ho! sam ci to kwiat pannowy wyszedł! Widzi mi się, co wam było pilno do parobków, a dziadem musita się kontentować!… he?
— A nieprawda! po ojców wyszlim — zawrzeszczały.
— Loboga, dyć ślepy jezdem, ale nie głuchy! — aż baranicę głębiej nacisnął.
— Powiedziały we wsi, że już idą, tośmy wyleciały naprzeciw!
— A tu nikaj nikogo!
— Jeszczek za wcześnie; dobrze, by na połednie zdążyli gospodarze, bo chłopaki to może i do wieczora nie ściągną…
— Jakże, razem ich puszczą, to i razem przyjdą!
— A może się w mieście zabawią? mało to tam pannów?… cóż to im za niewola do waju się śpieszyć?… he! he! — przekomarzał się śmiejący.
— A niech się zabawią! nikto za nimi nie płacze!
— Juści, w mieście nie brakuje tych, co w mamki poszły albo w piecach u Żydów palą… takie będą im rade — szepnęła chmurnie Nastusia.
— Któren mieskie wycieruchy przekłada, o takiego żadna nie stoi!
— Dawnoście, dziadku, w Lipcach nie byli? — zagadnęła któraś.
— A dawno, coś na jesieni! Zimowałem se u miłosiernych ludzi, we dworzem przesiedział zły czas.
— Może we Wólce? u naszego? co?
— A we Wólce! Ja ta zawdy za pan brat z dziedzicami i z dworskimi pieskami: znają me i nie ukrzywdzą! Dały mi ciepły przypiecek, warzy, ile wlazło, tom bez cały czas powrósła kręcił i Boga chwalił. Człek się wyporządził i pieskowi też niezgorzej boki wydobrzały! Ho! ho! dziedzic mądry: z dziadami trzyma i wie, że torbę i wszy za darmo miał będzie… he! he! — aż brzuchem trząsł i łypał powiekami od śmiechu, a wciąż rajcował.
— A dał Pan Jezus zwiesnę, sprzykrzyły mi się pokoje i dworskie przypochlebstwa, zacniło mi się za chałupami i tym światem szerokim… Hej, deszczyk ci to siepie kiej czyste złoto, ciepły i rzęsisty, i rodzący, jaże świat pachnie młodą trawą… Kaj to lecita? Dzieuchy?!
Dosłyszał naraz, że poniesły się z miejsca, ostawiając go przed młynem.
— Dzieuchy!
Ale żadna już nie odkrzyknęła: dojrzały kobiety, ciągnące nad stawem ku wójtowej chałupie, i do nich śmigały.
Z pół wsi już się tam zbierało, by się coś rzetelnego dowiedzieć.
Wójt snadź wstał niedawno, bo jeno w portkach siedział na progu owijając onucami nogi, a o buty krzyczał na żonę.
Przypadały do niego z wrzaskiem, zadyszane, obłocone, które jeszcze nie myte ni czesane, a wszystkie ledwie zipiące z niecierpliwości.
Dał się im wyrajcować, buty co ino sadłem wysmarowane naciągnął, umył się w sieni i poczesując kudły w otwartym oknie, rzucił drwiąco:
— Pilno wama do chłopów, co? Nie bójta się, wracają dzisiaj z pewnością. Matka, daj no papier, co go to stójka przyniósł… za obrazem leży.
Obracał go w garściach, aż trzepnąwszy weń palcami rzekł:
— Wyraźnie stoi o tym jak wół… „Tak jak krześcijany wsi Lipec, gminy Tymów, ujezda…” — a czytajta se same! Wójt wama mówi, co wracają, to prawda być musi!
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional