Zdawało mi się, że ona odbiera mi ciebie. Mniemałem, że nie masz w niej ani mądrości, ani
piękności, ani szczęścia. Dziś jednak, gdym ją poznał, cóż bym był za człowiek, gdybym nie chciał, by
na świecie panowała prawda, a nie kłamstwo, miłość, a nie nienawiść, dobro, nie zbrodnia,
wierność, nie zaś niewierność, litość, nie zemsta? Któż by taki był, który by tego nie wolał i nie
chciał? A przecie tego uczy wasza nauka. Inne chcą także sprawiedliwości, ale ta jedna czyni serce
ludzkie sprawiedliwym. I prócz tego czyni je czystym, jak twoje i Pomponii, i czyni je wiernym, jak
twoje i Pomponii. Ślepym bym był, gdybym tego nie widział. A jeśli przy tym Chrystus Bóg obiecał
życie wieczne i szczęście tak nieprzebrane, jakie tylko wszechmoc Boska dać może, to czegóż
człowiek może chcieć więcej? Gdybym spytał Seneki, z jakich powodów zaleca cnotę, skoro
przewrotność więcej szczęścia przynosi, nie umiałby mi naprawdę nic rozsądnego odpowiedzieć.
Ale ja wiem teraz, dlaczego mam być cnotliwy. Oto dlatego, że dobro i miłość płynie z Chrystusa, i
dlatego, aby gdy śmierć mi zamknie oczy, odnaleźć życie, odnaleźć szczęście, odnaleźć siebie
samego i ciebie, najdroższa moja… Jakże nie pokochać i nie przyjąć nauki, która zarazem mówi
prawdę i znosi śmierć? Kto by nie przełożył dobra nad zło? Ja myślałem, że ta nauka przeciwi się
szczęściu, a tymczasem Paweł przekonał mnie, że ona nie tylko nic nie odbiera, ale jeszcze dodaje.
Wszystko to zaledwie mi się w głowie chce pomieścić, ale czuję, że tak jest, bom nigdy nie był
równie szczęśliwy i nie mogłem być, choćbym cię był zabrał przemocą i miał w domu swoim. Otoś
mi powiedziała przed chwilą: „Kocham cię”, a tych wyrazów nie byłbym z ciebie wydobył za całą
potęgę Rzymu. O Ligio! Rozum mówi, że ta nauka jest boska i najlepsza, serce to czuje, a takim
dwom potęgom któż się oprze?
Ligia słuchała go utkwiwszy w niego swe niebieskie oczy, podobne przy blasku księżyca do kwiatów
mistycznych i równie zroszone jak kwiaty.
— Tak, Marku! Prawda! — rzekła przytulając silniej głowę do jego ramienia.
I w tej chwili czuli się oboje ogromnie szczęśliwi, albowiem rozumieli, że prócz miłości łączy ich
jeszcze jakaś inna siła, zarazem słodka i nieprzeparta, przez którą sama miłość staje się czymś
niepożytym, niepodległym zmianom, zawodom, zdradzie i nawet śmierci. Serca ich przepełniła
zupełna pewność, że cokolwiek by się mogło zdarzyć, oni nie przestaną się kochać i należeć do
siebie. I z tego powodu spływał w ich dusze niewypowiedziany spokój. Winicjusz czuł przy tym, że
to jest miłość nie tylko czysta i głęboka, ale całkiem nowa, taka, jakiej świat dotąd nie znał i dać nie
mógł. Składało się na nią w jego sercu wszystko: i Ligia, i nauka Chrystusa, i światło księżyca śpiące
cicho na cyprysach, i pogodna noc, tak że cały wszechstwór wydał mu się nią jedną przepełniony.
Po chwili znów mówić począł głosem przyciszonym i drgającym:
— Ty będziesz duszą mojej duszy i będziesz mi w świecie najdroższą. Razem nam będą biły serca,
jedna będzie modlitwa i jedna będzie wdzięczność Chrystusowi. O, moja droga! Żyć razem, czcić
razem słodkiego Boga i wiedzieć, że gdy nadejdzie śmierć, oczy nasze otworzą się znów, jak po śnie
błogim, na nowe światło, cóż można lepszego pomyśleć! Więc dziwię się tylko, żem tego pierwej
nie zrozumiał. I wiesz, co mi się teraz zdaje? Oto, że tej nauce nie oprze się nikt. Za dwieście lub
trzysta lat przyjmie ją cały świat; ludzie zapomną o Jowiszu i nie będzie innych bogów, tylko
Chrystus, i innych świątyń, jak chrześcijańskie. Któż by nie chciał własnego szczęścia? Ach, słyszałem