- No i co? - spytał.
- A co? - odpowiedział Wilk.
- Zaraz-li go napadniem?
- Jakoże w kościele będziesz napadał?
- Nie w kościele, jeno po mszy.
- Z Zychem jest - i z opatem. A toś zahaczył, co mówił Zych, że niech-li się zdarzy
bitka, obydwóch ze Zgorzelic wyżenie. Gdyby nie to, byłbym ci dawno żebra połomił.
- Albo ja tobie! - odparł Cztan, ściskając swe potężne pięści. I oczy poczęły im się
skrzyć złowrogo, lecz wnet pomiarko-wali obaj, że teraz więcej im potrzeba zgody niż
kiedykolwiek. Nieraz już oni bili się z sobą, lecz zawsze jednali się po bitce, bo
chociaż rozdzielała ich miłość do Jagienki, jednak żyć bez siebie nie mogli i tęsknili
jeden do drugiego zawsze. Obecnie zaś mieli wspólnego wroga i czuli obaj, że jest to wróg
okrutnie niebezpieczny.
Po chwili Cztan spytał:
- Co robić? Chyba mu zapowiedź posłać do Bogdańca? Wilk, który był mądrzejszy, nie
wiedział jednakże na razie, co robić. Na szczęście przyszły mu w pomoc kołatki, które
ozwały się znowu na znak, iż nabożeństwo się poczyna. Więc rzekł:
- Co robić? Pójść na mszę, a potem będzie, co Bóg da. Ucieszył się z tej rozumnej
odpowiedzi Cztan z Rogowa.
- Może ta Pan Jezus nas natchnie - rzekł.
- I pobłogosławi - dodał Wilk.
- Po sprawiedliwości.
I poszli do kościoła, a wysłuchawszy pobożnie nabożeństwa,
nabrali otuchy. Nie stracili głów nawet wówczas, gdy Jagienka po mszy w przedsionku znowu
przyjęła wodę święconą z ręki Zbyszka. Na cmentarzu przy wrotach podjęli pod nogi Zycha,
Jagienkę, a nawet i opata, choć ten był nieprzyjacielem starego Wilka z Brzozowej. Na
Zbyszka patrzyli wprawdzie spode łba, ale żaden nie warknął, chociaż serca skowytały im w
piersiach z bólu, z gniewu i zazdrości, gdyż nigdy Jagienka nie wydawała im się tak cudną
i tak do królewny podobną. Dopiero gdy świetny orszak ruszył z powrotem i gdy z dala
doszła ich wesoła pieśń wędrownych kleryków, Cztan począł ocierać pot ze swych zarosłych
policzków i parskać jak koń. Wilk zaś ozwał się, zgrzytając zębami:
- Do gospody! do gospody! gorze mi!...
Po czym, pamiętając, co im poprzednio ulżyło, chwycili znów głaz i potoczyli go
zapalczywie na dawne miejsce.
Zbyszko zaś jechał wedle Jagienki, słuchając pieśni opato-wych szpylmanów, lecz gdy
ujechali pięć albo sześć stajań, zatrzymał nagle konia i rzekł:
- Ba, miałem dać na mszę za stryjkowe zdrowie i zabaczyłem, wrócę się.
- Nie wracaj! - zawołała Jagienka - poślem ze Zgorzelic.
- Wrócę, a wy nie czekajcie na mnie. Z Bogiem!