bywalcy. Rozprawiano z powodu wyjazdu cesarskiego o jego przyszłych podróżach i o podróżach w
ogóle, przy czym majtkowie i wysłużeni żołnierze opowiadali dziwy o krajach, o których zasłyszeli w
czasie dalekich wypraw, a w których nie postała dotąd noga rzymska. Mieszczuchowie, którzy nie
byli nigdy w życiu dalej jak na Via Appia, słuchali ze zdumieniem o cudach Indii i Arabii, o
archipelagach otaczających Brytanię, gdzie na pewnej wysepce Briarius więził uśpionego Saturna i
gdzie mieszkały duchy, o krainach hiperborejskich, o stężałych morzach, o syczeniu i ryku, jaki
wydawały wody Oceanu w chwili, gdy zachodzące słońce zanurzało się w topieli. Łatwo znajdowały
wiarę wśród hałastry podobne wieści, w które wierzyli tacy nawet ludzie, jak Pliniusz i Tacyt.
Mówiono również o owym okręcie, który miał zwiedzić cezar, iż wiezie na dwa lata pszenicy, nie
licząc czterystu podróżnych, tyleż załogi i mnóstwa dzikich zwierząt, które miały być użyte w czasie
letnich igrzysk. Jednało to ogólną przychylność dla cezara, który nie tylko karmił, ale bawił lud.
Gotowano się też na pełne zapału powitanie.
Tymczasem ukazał się oddział numidyjskich jeźdźców, należących do wojsk pretoriańskich.
Przybrani byli w żółte szaty, czerwone przepaski i wielkie zausznice, rzucające złoty blask na ich
czarne twarze. Ostrza ich bambusowych dzid świeciły w słońcu jak płomyki. Po przejściu ich
rozpoczął się pochód podobny do procesji. Tłumy cisnęły się, by bliżej przypatrzeć się przejściu, lecz
nadeszły oddziały pieszych pretorianów i ustawiwszy się wzdłuż po jednej i drugiej stronie bramy,
broniły przystępu do drogi. Szły naprzód wozy wiozące namioty z purpury, czerwone i fioletowe, i
namioty z białego jak śnieg byssu przetykanego złotymi nićmi, i kobierce wschodnie, i stoły
cytrusowe, i kawałki mozaik, sprzęty kuchenne, i klatki z ptakami ze Wschodu, Południa i Zachodu,
których mózgi lub języki miały iść na stół cesarski, i amfory z winem, i kosze z owocami. Lecz
przedmioty, których nie chciano narażać na pogięcie lub potłuczenie na wozach, nieśli piesi
niewolnicy. Widziano więc całe setki ludzi niosących naczynia i posążki z miedzi korynckiej; widziano
osobnych do waz etruskich, osobnych do greckich, osobnych do naczyń złotych, srebrnych lub
wyrobionych ze szkła aleksandryjskiego. Przegradzały ich małe oddziały pretorianów pieszych i
konnych, nad każdym zaś niewolniczym zastępem czuwali dozorcy uzbrojeni w bicze, zakończone
kawałkami ołowiu i żelaza zamiast trzaskawek. Pochód, złożony z ludzi niosących z uwagą i
skupieniem rozmaite przedmioty, wyglądał jak jakaś uroczysta procesja religijna, a podobieństwo
stawało się jeszcze wyraźniejsze, gdy poczęły iść narzędzia muzyczne cezara i dworu. Widać tam
było harfy, lutnie greckie, lutnie hebrajskie, i egipskie, liry, formingi, cytry, piszczałki, długie
powyginane bucyny i cymbały. Patrząc na to morze instrumentów, połyskujących w słońcu złotem,
brązem, drogimi kamieniami i perłowcem, można by sądzić, że Apollo lub Bachus wybrali się w
podróż po świecie. Za czym pojawiły się wspaniałe karruki, pełne skoczków, tancerzy, tancerek
malowniczo zgrupowanych, z tyrsami w ręku. Za nimi jechali niewolnicy przeznaczeni nie do posług,
lecz do zbytku: więc pacholęta i małe dziewczątka, wybrane z całej Grecji i Azji Mniejszej;
długowłose lub z wijącymi się puklami ujętymi w złote siatki, podobne do amorów, o twarzach
cudnych, ale całkiem pokrytych grubą warstwą kosmetyków z obawy, by delikatnej ich płci nie
opalił wiatr Kampanii.
I znów następował pretoriański oddział olbrzymich Sykambrów, brodatych, jasno- i rudowłosych, a