opat, to mi powie, do kogo mam się udać - bo i nie byle kleryk wszystkie tajemnice boskie
posiadł, i nie każdy takie rzeczy wie, chociaż ma głowę wygoloną.
- A żebyście samemu Panu Jezusowi ślubowali.
- Pewnie, że On nad wszystkimi. Ale to byłoby tak, jakoby mi, nie przymierzając, twój
ojciec chłopa pobił, a ja bym do Krakowa do króla na skargę jechał. Co by mi ta król
powiedział? Powiedziałby tak: "Ja nad całym Królestwem gospodarz, a ty do mnie z twoim
chłopem przychodzisz! A to nie masz urzędów? nie możesz iść do grodu, do mojego
kasztelana i pośrzednika?" Pan Jezus jest gospodarzem nad całym światem - rozumiesz? -a
od mniejszych spraw ma świętych.
- To ja wam powiem - rzekł Zbyszko, który nadszedł na koniec rozmowy - ślubujcie naszej
nieboszczce królowej, że jeśli się za wami przyczyni, to pielgrzymkę do Krakowa, do jej
grobu odprawicie. Albo to się tam mało cudów już w naszych oczach przygodziło? Po co
obcych świętych szukać, kiedy jest swoja Pani od innych lepsza.
- Ba! Źebym to wiedział, że ona od ran!
- A choćby ta i nie była od ran! Nie będzie się śmiał na nią skrzywić byle święty, a
skrzywi się, to jeszcze sam od Pana Boga oberwie, boć to przecie nie żadna zwyczajna
nawojka, ale królowa polska...
- Która w ostatku pogańską krainę do krześcijańskiej wiary przywiodła. Toś mądrze rzekł -
odpowiedział Maćko. - Wysoko ona tam musi siadać w boskim wiecu i pewno, że lada pachołek
przeciw niej nie wskóra. Tak też uczynię, jak radzisz, żebym tak zdrów był!
Rada ta podobała się i Jagience, która nie mogła oprzeć się podziwieniu dla Zbyszkowego
rozumu, a Maćko uczynił uroczysty ślub tego samego wieczora i odtąd z większą jeszcze
otuchą pił niedźwiedzie sadło, wyglądając z dnia na dzień niechybnego uzdrowienia. Po
tygodniu jednak począł tracić nadzieję. Mówił, że sadło "burzy" mu w żywocie, a na
skórze, wedle ostatniego żebra, coś mu rośnie jakoby guz. Po dziesięciu dniach było
jeszcze gorzej: guz urósł i poczerwieniał, a sam Maćko zesłabł bardzo, i gdy przyszła
gorączka, począł znów gotować się na śmierć.
Aż pewnej nocy zbudził nagle Zbyszka:
- Zapal wartko łuczywo - rzekł - bo cości się dzieje ze mną, ale nie wiem, czy co
dobrego, czy złego.
Zbyszko zerwał się na równe nogi i nie krzesząc ognia, rozdmuchał w przyległej do komory
izbie ognisko, zapalił od niego smolną szczypkę i wrócił.
- Co z wami?
- Co ze mną! Guz mi coś przebodło, pewno zadziora! Trzymam ci ją, ale wydobyć nie mogę!
czuję jeno, jako mi pod pazdurami brzęka i zbyrczy...
- Zadziera! nic innego. Chyćcie dobrze i ciągnijcie. Maćko jął się przekręcać i syczeć z
bólu, ale tkał palce coraz głębiej, póki nie objął dobrze twardego przedmiotu; wreszcie
szarpnÄ…Å‚ i wyciÄ…gnÄ…Å‚.
- O Jezu!