lektory on-line

Chłopi - Władysław Reymont - Strona 18

— Bóg zapłać! — odrzuciła wesoło i modre, ogromne oczy podniosła na niego, i uśmiech przeleciał przez jej urodną, opaloną twarz.
— Suchy, córuchno, co? — pytała stara, obmacując obmiądlone garście.
— Suchy kiej pieprz, jaże się łamie… — Znowu spojrzała na starego z uśmiechem, aż ciarki przeszły po nim, że świsnął batem i odjechał, ale raz wraz się obracał za nią, choć już widna nie była, bo mu jak żywa stała w oczach…
— Dzieucha kiej łania… W sam raz — rozmyślał.
Była niedziela — cichy, opajęczony, przesłoneczniony dzień wrześniowy.
Na ściernisku, tuż za stodołami, pasł się dzisiaj cały inwentarz Borynowy, a pod brogiem wysokim i pękatym, okrążonym zieloną szczotką żyta, wykruszonego przy układaniu, leżał Kuba, dawał baczenie na inwentarz i uczył pacierza Witka — często pokrzykiwał na niego albo i zasie szturchał biczyskiem, bo chłopak mylił się i latał oczami po sadach.
— Bacz, coć rzekłem, bo to pacierz — upominał poważnie.
— Dyć baczę, Kuba, baczę.
— To czegój ślepiasz po sadach?
— Widzi mi się, co są jeszcze jabłka u Kłębów…
— Zjadłbyś! A sadziłeś je to, co? Powtórz „Wierzę”.
— Wyście też nie wywiedli kuropatwów, a wzieniście całe stado.
— Głupiś! Jabłka są Kłębowe, a ptaszki Panajezusowe, rozumiesz!
— Aleście je wzieni z dziedzicowego pola…
— I pole jest Panajezusowe. Hale, jaki mądrala, powtórz „Wierzę”.
Powtarzał prędko, bo go już kolana bolały od klęczenia, ale nie ścierpiał…
— Widzi mi się, co źróbka idzie w Michałową koniczynę! — krzyknął gotowy do biegnięcia.
— Nie bój się o źróbkę, a patrz pacierza…
Kończył wreszcie, ale już nie mógł wytrzymać, przysiadał na piętach, wykręcał się na wszystkie strony, a zoczywszy bandę wróbli na śliwkach, śmignął w nie grudką ziemi i spiesznie bił się w piersi.
— A ochfiarowanie to zjadłeś kiej ulęgałkę, co?
Powiedział ochfiarowanie i z wielką ulgą wziął się do śpiącego Łapy i jął z nim baraszkować.
— Ale, gził się cięgiem będzie, kiej ten cielak głupi.
— Poniesiecie dobrodziejowi ptaszki?
— Poniesę…
— Spieklibym w polu.
— Spiecz se ziemniaków. Co mu się zachciewa!
— Idą już do kościoła! — zawołał Witek, spostrzegając przez płoty i drzewa migające czerwone zapaski na drodze.
Słońce przygrzewało niezgorzej, że wszystkie okna i drzwi chałup powywierano na przestrzał; gdzieniegdzie, pod przyzbami, myto się jeszcze, gdzie znowu czesano i zapletano warkocze, gdzie wytrzepywano świąteczne szmaty, zmięte całotygodniowym leżeniem w skrzyniach, gdzie już wychodzono na drogę, że raz wraz niby maki czerwone, niby georginie żółte, co dokwitały pod ścianami, libo te nagietki i nasturcje — tak szły kobiety strojne, szły dziewczyny, szli parobcy, szły dzieci, szli gospodarze w białych kapotach, podobni do ogromnych żytnich snopów, a wszyscy dążyli wolno ku kościołowi drogami nad stawem, któren niby misa złota odbijał w sobie słońce, aż oczy raziło.
A dzwony wciąż biły radosnym głosem niedzieli, odpocznienia, modlitwy.
Kuba czekał, aż przedzwonią, ale że nie mógł się doczekać, schował pęk ptaków pod kapotę i rzekł:
— Witek, jak wydzwonią, spędź bydło do obór i przychodź do kościoła.
Ruszył, ile mógł, rychło, bo kulał srodze, dróżką biegnącą pod ogrodami, a tak zasłaną żółtym liściem topoli, że szedł kieby po szafranowym kilimie.
Plebania stała na prost kościoła, przedzielona tylko odeń drogą, w głębi wielkiego ogrodu, pełnego jeszcze gruszek zielonych i jabłek rumianych.
Przed gankiem, obrośniętym w poczerwieniałe wino, Kuba się zatrzymał bezradnie, spozierając nieśmiało w okna i w sień, powywierane na oścież; a że wejść nie śmiał, cofnął się pod wielki klomb, pełen róż, lewkonii i astrów, od których bił słodki, upajający zapach; stado białych gołębi łaziło po zielonym, omszonym dachu i sfruwało na ganek.
Ksiądz chodził po ogrodzie z brewiarzem w ręku, ale raz wraz potrząsał gruszą, to jabłonką, że słychać było ciężkie pacanie owoców o ziemię, pozbierał je w połę sutanny i niósł do domu.
Kuba zastąpił mu drogę i pokornie podjął za kolana.
— Cóż to powiecie? Aha… Kuba Borynowy.
— Juści… dyć parę kuropatków dobrodziejowi przyniosłem.
— Bóg ci zapłać. Chodź za mną.
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional