widział, że wasza nauka płodzi cnotę, sprawiedliwość i miłosierdzie, nie zaś zbrodnie, o które was
posądzają. Niewielem jej dotąd poznał. Tyle, co od was, z waszych uczynków, tyle, co od Ligii, tyle,
co z rozmów z wami. A przecie, powtarzam wam, że i we mnie coś się już przez nią zmieniło.
Trzymałem dawniej żelazną ręką sługi moje, teraz — nie mogę. Nie znałem litości, teraz znam.
Kochałem się w rozkoszy, teraz uciekłem ze stawu Agryppy, bo mi tchu od obrzydzenia nie stało.
Dawniej wierzyłem w przemoc, dziś się jej wyrzekłem. Wiedzcie, że sam siebie nie poznaję, ale
zbrzydły mi uczty, zbrzydło wino, śpiewanie, cytry i wieńce, zbrzydł dwór cezara i nagie ciała, i
wszystkie zbrodnie. A gdy myślę, że Ligia jest jako śnieg w górach, to miłuję ją tym bardziej; a gdy
pomyślę, że jest taka przez waszą naukę, to miłuję i tę naukę i chcę jej! Ale że jej nie rozumiem, że
nie wiem, czy w niej żyć potrafię i czy zniesie ją natura moja, przeto żyję w niepewności i męce,
jakobym żył w ciemnicy.
Tu brwi na czole zbiegły mu się w bolesną fałdę i rumieniec wystąpił na policzki, po czym znów
mówił coraz spieszniej i z coraz większym wzruszeniem:
— Widzicie! Męczę się i z miłości, i od mroku. Mówili mi, że w waszej nauce nie ostoi się ni życie, ni
radość ludzka, ni szczęście, ni prawo, ni porządek, ni zwierzchność, ni władztwo rzymskie. Zali tak
jest? Mówili mi, żeście ludzie szaleni; powiedzcie, co przynosicie? Czy grzech miłować? Czy grzech
czuć radość? Czy grzech chcieć szczęścia? Czy wyście nieprzyjaciółmi życia? Czy trzeba
chrześcijaninowi być nędzarzem? Czy miałbym się wyrzec Ligii? Jaka jest wasza prawda? Wasze
uczynki i wasze słowa są jako woda przejrzysta, ale jakie dno tej wody? Widzicie, żem szczery.
Rozproszcie ciemności! Bo mnie powiedzieli jeszcze i to: „Grecja stworzyła mądrość i piękność,
Rzym moc, a oni co przynoszą?” Więc powiedzcie, co przynosicie? Jeśli za drzwiami waszymi jest
jasność, to mi otwórzcie!
— Przynosim miłość — rzekł Piotr.
A Paweł z Tarsu dodał:
— Gdybym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał, byłbym jako miedź
brząkająca…
Lecz serce starego Apostoła wzruszyło się tą duszą w męce, która, jak ptak zamknięty w klatce,
rwała się do powietrza i słońca, więc wyciągnął ku Winicjuszowi ręce i rzekł:
— Kto puka, będzie mu otworzono, i łaska Pana jest nad tobą, przeto błogosławię tobie, twojej
duszy i twojej miłości w imię Zbawiciela świata.
Winicjusz, który i tak mówił w uniesieniu, usłyszawszy błogosławieństwo skoczył ku Piotrowi i
wówczas stała się rzecz nadzwyczajna. Oto ten potomek Kwirytów, który do niedawna nie uznawał
w obcym człowieka, chwycił ręce starego Galilejczyka i począł je z wdzięcznością do ust przyciskać.
A Piotr ucieszył się, albowiem rozumiał, że siejba znów padła na jedną więcej rolę i że jego sieć
rybacza ogarnęła jedną więcej duszę.
Obecni zaś, nie mniej ucieszeni tym jawnym znakiem czci dla Bożego Apostoła, zawołali jednym
głosem:
— Chwała na wysokościach Panu!
Winicjusz powstał z rozjaśnioną twarzą i począł mówić: