— Kto wie, mój baronie, czy Starski nie ma racji. Nas nauczono widzieć w kobietach anioły i tak też je traktujemy. Jeżeli one jednak są przede wszystkim samicami, to my wydajemy się w ich oczach głupsi i niedołężniejsi, niż jesteśmy, a Starski musi triumfować. Ten jest panem kasy, kto posiada właściwy klucz do zamku, baronie! — zakończył ze śmiechem.
— Pan to mówisz, panie Wokulski?…
— Ja, panie, i nieraz pytam się, czy my nie zanadto ubóstwiamy kobiety, czy w ogóle nie traktujemy ich zbyt poważnie; poważniej i uroczyściej niż siebie samych…
— Panna Ewelina należy do wyjątków!… — zawołał baron.
— Istnieniu wyjątków nie przeczę, kto wie jednak, czy taki Starski nie odkrył ogólnego prawidła.
— Może być — odparł zirytowany baron — ale to prawidło nie stosuje się do panny Eweliny. I jeżeli chronię ją… a raczej nie życzę jej stosunków ze Starskim, gdyż ona sama się chroni, to tylko dlatego, ażeby podobny człowiek nie skalał jej czystej myśli jakim wyrazem… No, ale pan jest znużony… Przepraszam za wizytę w tak niewłaściwej porze.
Baron wyszedł, cicho zamykając drzwi; Wokulski został sam, pogrążony w niewesołych myślach:
„Co ten Ochocki mówił, że argumenta panny Izabeli już mu się wylewają uszami? Więc to, co słyszałem od niej, nie było wybuchem zadraśniętego uczucia, ale dawno wyuczoną lekcją?… Więc jej dowodzenia, uniesienia, a nawet wzruszenia są tylko sposobami, za pomocą których dobrze wychowane panny czarują takich jak ja głupców?…
A może po prostu on kocha się w niej i chce ją zdyskredytować w moich oczach?… No, jeżeli kocha, po cóż ją ma dyskredytować; niech powie, a ona niech wybiera… Naturalnie, że Ochocki ma więcej szans aniżeli ja; tak jeszcze nie straciłem rozumu, ażeby tego nie oceniać… Młody, piękny, genialny… Ha!… niech wybiera: sławę czy pannę Izabelę…
Zresztą — ciągnął dalej w myśli — co mnie obchodzi, że panna Izabela używa zawsze tych samych argumentów w swoich dysputach. Ani ona nie jest Duchem Świętym, ażeby wymyślać coraz nowe, ani ja jestem taką osobliwością, ażeby dla mnie warto było silić się na oryginalność. Niech sobie mówi, jak chce… Ważniejsze to, że chyba do niej nie stosuje się ogólne prawidło o kobietach… Pani Wąsowska to przede wszystkim piękna samica, ale ona nie…
Czy nie tak samo mówił baron o swojej pannie Ewelinie?…”
Lampa gasła. Wokulski zdmuchnął ją i rzucił się na łóżko.
Przez dwa następne dnie padał deszcz i goście zasławscy nie opuszczali pałacu. Ochocki wziął się do książek i prawie nie pokazywał się, panna Ewelina chorowała na migrenę, panny Izabela i Felicja czytały francuskie ilustracje, a reszta towarzystwa, pod przewodnictwem prezesowej, zasiadła do wista.
Przy tej okazji Wokulski spostrzegł, że pani Wąsowska zamiast kokietować go, do czego ciągle nastręczała się sposobność, zachowuje się bardzo obojętnie. Uderzyło go zaś, że gdy Starski chciał ją raz pocałować w rękę, wyrwała ją i obrażona zapowiedziała mu, ażeby nigdy nie ważył się tego robić. Gniew jej był tak szczery, że sam Starski zdziwił się i zmieszał, a baron, choć mu nie szła karta, był w doskonałym humorze.
— Czy i mnie nie pozwoli pani ucałować swej rączki?… — rzekł baron w jakiś czas po owym wypadku.
— Panu owszem — odparła podając mu rękę.
Baron ucałował ją jak relikwię spoglądając z triumfem na Wokulskiego, który pomyślał, że jego utytułowany przyjaciel może nie ma powodu do zbyt wielkiej uciechy.
Starski z takim zajęciem patrzył w karty, że zdawał się nie uważać na to, co zaszło.
Na trzeci dzień wypogodziło się, a na czwarty było już tak pięknie i sucho, że panna Felicja zaproponowała spacer na rydze.
Prezesowa tego dnia kazała podać wcześniej drugie śniadanie, a później obiad. Około wpół do pierwszej przed pałac zajechał brek i pani Wąsowska dała hasło do wsiadania.
— Śpieszmy się, bo szkoda czasu… Gdzie twój szal, Ewelinko?… Służące niech siądą do bryczki i zabiorą kosze. A teraz — dodała, przelotnie spojrzawszy na Wokulskiego — każdy z panów wybierze sobie damę…
Panna Felicja chciała protestować, ale w tej chwili baron podskoczył do panny Eweliny, a Starski do pani Wąsowskiej, która przygryzając usta rzekła:
— Myślałam, że już mnie pan nigdy nie wybierze…
I posłała Wokulskiemu piorunujące wejrzenie.
— To my, kuzynko, będziemy trzymać się razem — odezwał się Ochocki do panny Izabeli. — Ale w takim razie musi pani siąść przy koźle, bo ja powożę.
— Pani Wąsowska nie pozwala, bo pan wywróci! — zawołała panna Felicja, której los przeznaczył Wokulskiego.
— Owszem, niech powozi, niech wywraca… — rzekła pani Wąsowska. — Jestem dziś w takim usposobieniu, że zgadzam się na łamanie nam nóg… Biedny ten rydz, który dostanie się w moje ręce!…
— Jestem pierwszy z nich — odezwał się Starski — jeżeli chodzi o zjedzenie…
— Owszem, jeżeli zgodzisz się pan na poprzednie ucięcie głowy — odpowiedziała pani Wąsowska.
— Już jej dawno nie mam…
— Nie dawniej, aniżeli ja to spostrzegłam, ale siadajmy i jedźmy…
VII. Lasy, ruiny i czary
Ruszyli.
Baron, jak zwykle, szeptał z narzeczoną, Starski w gwałtowny sposób umizgał się do pani Wąsowskiej, która ku zdumieniu Wokulskiego przyjmowała to dość życzliwie, a Ochocki powoził czwórką. Tym razem jednak jego furmański entuzjazm hamowało sąsiedztwo panny Izabeli, do której odwracał się co chwilę.
„Wesoły ptaszek z tego Ochockiego! — myślał Wokulski. — Do mnie mówi, że argumentacja panny Izabeli wylewa mu się uszami, a teraz z nią tylko rozmawia… Oczywiście, chciał mnie do niej zrazić…”
I wpadł w bardzo posępny humor, był już bowiem pewny, że Ochocki kocha się w pannie Izabeli i że z takim współkonkurentem prawie nie ma walki.
„Młody, piękny, zdolny… — mówił w sobie. — Nie miałaby chyba oczu albo rozumu, gdyby wybierając między nim i mną nie oddała jemu pierwszeństwa… Lecz nawet i w tym razie musiałbym przyznać, że ma szlachetną naturę, jeżeli gustuje w Ochockim, nie w Starskim. Biedny baron, a jeszcze biedniejsza jego narzeczona, która tak widocznie durzy się w Starskim. Trzeba mieć bardzo pustą głowę i serce…”
Przyglądał się jesiennemu słońcu, szarym ścierniskom i pługom z wolna orzącym ugory i pełen głębokiego smutku w duszy, wyobrażał sobie chwilę, w której już zupełnie straci nadzieję i ustąpi miejsca przy pannie Izabeli Ochockiemu.
„Cóż robić?… Cóż robić, jeżeli go wybrała… Moje nieszczęście, żem ją poznał…”