wzniesie na nią ręki. Ale na cóż przysięgał? Nie na bogów, bo w nich już nie wierzył, nie na
Chrystusa, bo w Niego jeszcze nie wierzył. Zresztą, jeśli będzie się czuła pokrzywdzona, zaślubi ją i
w ten sposób wynagrodzi jej krzywdę. Tak! Do tego czuje się zobowiązanym, bo przecież
zawdzięcza jej życie. Tu przypomniał mu się ów dzień, w którym wraz z Krotonem wpadł do jej
schronienia; przypomniał sobie wzniesioną nad sobą pięść Ursusa i wszystko, co nastąpiło potem.
Ujrzał ją znów schyloną nad jego łożem, przebraną w strój niewolnicy, piękną jak bóstwo,
dobroczynną i uwielbioną. Oczy jego mimo woli przeniosły się na lararium i na ów krzyżyk, który
zostawiła mu odchodząc. Zali jej za to wszystko zapłaci nowym zamachem? Zali będzie ją ciągał za
włosy do cubiculum jak niewolnicę? I jakże potrafi to uczynić, skoro nie tylko jej pożąda, ale ją
kocha, a kocha za to właśnie, że jest taką, jaką jest? I nagle uczuł, że nie dość mu ją mieć w domu,
nie dość chwycić przemocą w ramiona i że jego miłość chce już czegoś więcej, to jest: jej zgody, jej
kochania i jej duszy. Błogosławiony ten dach, jeśli ona wejdzie pod niego dobrowolnie,
błogosławiona chwila, błogosławiony dzień, błogosławione życie. Wówczas szczęście obojga będzie
jako morze nieprzebrane i jako słońce. Ale porwać ją przemocą byłoby to zabić na wieki takie
szczęście, a zarazem zniszczyć, splugawić i zohydzić to, co jest najdroższe i jedynie ukochane w
życiu.
Zgroza przejęła go teraz na samą myśl o tym. Spojrzał na Chilona, który, wpatrując się w niego,
zasunął rękę pod łachman i drapał się niespokojnie, po czym przejęło go niewypowiedziane
obrzydzenie i chęć zdeptania tego dawnego pomocnika tak, jak depce się plugawe robactwo lub
jadowitego węża. Po chwili wiedział już, co ma uczynić. Lecz nie znając w niczym miary, a idąc za
popędem swej srogiej rzymskiej natury, zwrócił się do Chilona i rzekł:
— Nie uczynię tego, co mi radzisz, byś jednak nie odszedł bez nagrody, na jaką zasługujesz, każę ci
dać trzysta rózeg w domowym ergastulum .
Chilo zbladł. W pięknej twarzy Winicjusza tyle było zimnej zawziętości, iż ani chwili nie mógł się
łudzić nadzieją, by obiecana zapłata była tylko okrutnym żartem.
Więc rzucił się w jednej chwili na kolana i zgiąwszy się począł jęczeć przerywanym głosem:
— Jak to, królu perski? za co?… Piramido łaski! Kolosie miłosierdzia! za co?… Jam stary, głodny,
nędzny… Służyłem ci. Tak że się odwdzięczasz?…
— Jak ty chrześcijanom — odparł Winicjusz.
I zawołał dyspensatora.
Lecz Chilo skoczył do jego nóg i objąwszy je konwulsyjnie, wołał jeszcze, z twarzą pokrytą
śmiertelną bladością:
— Panie, panie!… Jam stary! Pięćdziesiąt, nie trzysta… Pięćdziesiąt dosyć!… Sto, nie trzysta!…
Litości! litości!
Winicjusz odtrącił go nogą i wydał rozkaz. W mgnieniu oka za dyspensatorem wbiegło dwóch silnych
Kwadów, którzy, porwawszy Chilona za resztki włosów, okręcili mu głowę jego własnym
Å‚achmanem i powlekli go do ergastulum.
— W imię Chrystusa!… — zawołał Grek we drzwiach do korytarza.
Winicjusz został sam. Wydany rozkaz podniecił go i ożywił. Tymczasem starał się zebrać rozpierzchłe