— Ach — zawołała ze śmiechem — nie spodziewałam się usłyszeć tak banalnego frazesu od pana… Pan Starski zajmujący… Dla kogo?… Chyba dla takich… takich… łabędzic jak panna Ewelina, bo na przykład już dla mnie przestał nim być…
— Jednakże…
— Nie ma jednakże. Był nim kiedyś, kiedym miała zamiar stać się męczennicą małżeństwa. Na szczęście, mój mąż znalazł się tak uprzejmie, że prędko umarł, a pan Starski jest tak nieskomplikowany, że nawet przy moim zasobie doświadczenia poznałam się na nim w tydzień. Ma zawsze taki sam zarost à la arcyksiążę Rudolf i ten sam sposób uwodzenia kobiet. Jego spojrzenia, półsłówka, tajemniczość znam tak dobrze jak krój jego żakietu. Zawsze tak samo unika panien bez posagu, jest cynicznym z mężatkami, a wzdychającym przy pannach, które mają wyjść za mąż. Mój Boże, ilu ja podobnych spotkałam w życiu!… Dziś trzeba mi czegoś nowego…
— W takim razie pan Ochocki…
— O tak, Ochocki jest zajmujący, a mógłby nawet być niebezpieczny, ale — na to ja musiałabym drugi raz się urodzić. To człowiek nie z tego świata, do którego ja należę sercem i duszą… Ach, jaki on naiwny, a jaki wspaniały! Wierzy w idealną miłość, z którą zamknąłby się w swoim laboratorium i był pewnym, że go nigdy nie zdradzi… Nie, on nie dla mnie…
— Cóż znowu z tym siodłem! — zawołała nagle. — Mój panie, popręg mi się odpiął… proszę zobaczyć…
Wokulski zeskoczył z konia.
— Zsiądzie pani? — zapytał.
— Ani myślę. Niech pan tak obejrzy.
Zaszedł z prawej strony — popręg był mocno przypasany.
— Ależ nie tam… O tu… Tu coś psuje się, około strzemienia.
Zawahał się, lecz odsunął jej amazonkę i włożył rękę pod siodło. Nagle krew uderzyła mu do głowy: wdówka w taki sposób ruszyła nogą, że jej kolano dotknęło twarzy Wokulskiego.
— No i cóż… No i cóż?… — pytała niecierpliwie.
— Nic — odparł. — Popręg jest mocny…
— Pocałowałeś mnie pan w nogę!… — krzyknęła.
— Nie.
Wtedy trzasnęła konia szpicrózgą i poleciała cwałem, szepcąc:
„Głupiec czy kamień!…”
Wokulski powoli siadł na konia. Niewysłowiony żal ścisnął mu serce, gdy pomyślał:
„Czy i panna Izabela jeździ konno?… I kto też jej poprawia siodło?…”
Kiedy dojechał do pani Wąsowskiej, wybuchnęła śmiechem:
— Cha! cha! cha!… Jesteś pan nieoceniony!… — A potem zaczęła mówić niskim, metalowym głosem: — Na karcie mojej historii zapisał się piękny dzień — odegrałam rolę Putyfarowej i znalazłam Józefa… Cha! cha! cha!… Jedna tylko rzecz napełnia mnie obawą: że pan nawet nie potrafisz ocenić, jak ja umiem zawracać głowy. W takiej chwili stu innych na pańskim miejscu powiedziałoby, że żyć beze mnie nie mogą, że zabrałam im spokój, i tam dalej… A ten odpowiada krótko: nie!… Za to jedno: „nie” powinieneś pan dostać w królestwie niebieskim krzesło pomiędzy niewiniątkami. Takie wysokie krzesełko z poręczą z przodu… Cha! cha! cha!…
Tarzała się na siodle ze śmiechu.
— I co by pani z tego przyszło, gdybym odpowiedział jak inni?
— Miałabym jeden triumf więcej.
— A z tego co pani przyjdzie?
— Zapełniam sobie pustkę życia. Z dziesięciu tych, którzy mi się oświadczają, wybieram jednego, który wydaje mi się najciekawszym, bawię się nim, marzę o nim…
— A potem?
— Robię przegląd następnej dziesiątki i wybieram nowego.
— I tak często?
— Choćby co miesiąc. Co pan chce — dodała wzruszając ramionami — to miłość wieku pary i elektryczności.
— A tak. Nawet przypomina kolej żelazną.
— Leci jak burza i sypie iskry?…
— Nie. Jeździ prędko i bierze pasażerów, ilu się da.
— O, panie Wokulski!…
— Nie chciałem obrazić pani; sformułowałem tylko to, com słyszał.
Pani Wąsowska przygryzła usta.
Jechali jakiś czas milcząc.
Po chwili znowu zabrała głos pani Wąsowska.