widniała głowa greckiego boga albo przynajmniej wyrafinowanego patrycjusza, zarazem subtelna i
przepyszna. Petroniusz mówiąc mu, że żadna z augustianek i nie potrafi, i nie zechce mu się oprzeć,
mówił jak człowiek doświadczony. Patrzyły na niego teraz wszystkie, nie wyjmując Poppei ani
westalki Rubrii, którą cezar życzył sobie mieć na uczcie.
Wina, mrożone w śniegach z gór, wkrótce rozgrzały serca i głowy biesiadników. Z gęstwiny
pobrzeżnej wysuwały się coraz nowe łódki o kształtach koników polnych i łątek. Błękitna szyba
stawu wyglądała, jakby ją kto przyrzucił płatkami kwiatów lub jakby ją poobsiadały motyle. Nad
łodziami unosiły się tu i ówdzie poprzywiązywane na srebrnych i niebieskich niciach lub sznurkach
gołębie i inne ptaki z Indii i Afryki. Słońce przebiegło już większą część nieba, ale dzień, lubo uczta
odbywała się w początkach maja, był ciepły, a nawet upalny. Staw kołysał się od uderzeń wioseł,
które biły toń w takt muzyki, lecz w powietrzu nie było najmniejszego tchnienia wiatru i gaje stały
nieruchome, jakby zasłuchane i zapatrzone w to, co działo się na wodzie. Tratwa krążyła wciąż po
stawie wioząc coraz bardziej pijanych i wrzaskliwych biesiadników. Jeszcze uczta nie dobiegła do
połowy, gdy nie pilnowano już porządku, w jakim wszyscy zasiedli przy stole. Sam cezar dał
przykład, wstawszy bowiem kazał ustąpić Winicjuszowi, który spoczywał przy Rubrii westalce, i
zająwszy jego triclinium począł jej szeptać coś do ucha. Winicjusz znalazł się przy Poppei, która po
chwili wyciągnęła doń ramię prosząc, by zapiął jej rozluźniony naramiennik, a gdy uczynił to trochę
drżącymi rękoma, rzuciła mu spod swoich długich rzęs spojrzenie jakby zawstydzone i potrząsnęła
swą złotą głową, niby czemuś przecząc. Tymczasem słońce stało się większe, czerwieńsze i z wolna
staczało się za szczyty gajów; goście byli po większej części zupełnie pijani. Tratwa krążyła teraz
blisko brzegów, na których wśród kęp drzew i kwiatów widać było grupy ludzi poprzebieranych za
faunów lub za satyrów, grających na fletniach, multankach i bębenkach, oraz grupy dziewcząt
przedstawiających nimfy, driady i hamadriady. Mrok zapadł wreszcie wśród pijanych okrzyków na
cześć Luny, dochodzących spod namiotu; wówczas gaje zaświeciły tysiącem lamp. Z lupanariów,
stojących po brzegach, popłynęły roje światła: na tarasach ukazały się nowe grupy, również
obnażone, składające się z żon i córek pierwszych domów rzymskich. Te głosem i wyuzdanymi
ruchami poczęły przyzywać biesiadników. Tratwa przybiła wreszcie do brzegu, cezar i augustianie
wypadli do gajów, rozproszyli się w lupanariach, w namiotach ukrytych wśród gęstwy, w grotach
sztucznie urządzonych wśród źródeł i fontann. Szał ogarnął wszystkich; nikt nie wiedział, gdzie
podział się cezar, kto jest senatorem, kto rycerzem, kto skoczkiem lub muzykiem. Satyry i fauny
poczęły gonić z krzykiem za nimfami. Bito tyrsami w lampy, by je pogasić. Niektóre części gajów
ogarnęła ciemność. Wszędzie jednak słychać było to głośne krzyki, to śmiechy, to szept, to
zdyszany oddech ludzkich piersi. Rzym istotnie nie widział dotąd nic podobnego.
Winicjusz nie był pijany jak na owej uczcie w pałacu cezara, na której była Ligia, ale i jego olśnił i
upoił widok wszystkiego, co się działo, a wreszcie ogarnęła go gorączka rozkoszy. Wypadłszy do
lasu, biegł razem z innymi, upatrując, która z driad wyda mu się najpiękniejszą. Co chwila
przelatywały koło niego ze śpiewem i okrzykami coraz nowe ich stada, gonione przez faunów,
satyrów, senatorów, rycerzy i przez odgłosy muzyki. Ujrzawszy nareszcie orszak dziewic
prowadzony przez jedną, przybraną za Dianę, skoczył ku niemu chcąc bliżej spojrzeć na boginię i