Uciekaj, lecz cię moje dościgną przeklęctwa -
Lub zostań, wydam światu twoje bezeceństwa;
Twe sztuki już nie zwiodą innych, jak mnie zwiodły!
Precz! gardzę tobą! jesteś kłamca, człowiek podły!"
Na obelgę śmiertelną dla uszu szlachcica,
I której żaden nigdy nie słyszał Soplica,
Zadrżał Tadeusz, twarz mu pobladła jak trupia,
Tupnąwszy nogą, usta przyciąwszy, rzekł: "Głupia"
Odszedł; lecz wyraz "podłość" echem się powtórzył
W sercu, wzdrygnął się młodzian, czuł, że nań zasłużył,
Czuł, że wyrządził wielką krzywdę Telimenie,
Źe go słusznie skarżyła, mówiło sumnienie;
Lecz czuł, że po tych skargach tym mocniej ją zbrzydził;
O Zosi, ach! pomyśleć nie ważył się, wstydził.
Przecież ta Zosia, taka piękna, taka miła!
Stryj swatał ją! może by jego żoną była!
Gdyby nie szatan, co go plącząc w grzech za grzechem,
W kłamstwo za kłamstwem, wreszcie odstąpił z uśmiechem
Złajany, pogardzony od wszystkich! w dni parę
Zmarnował przyszłość! Uczuł słuszną zbrodni karę.
W tej burzy uczuć, jakby kotwica spoczynku,
Zabłysnęła mu nagle myśl o pojedynku;
"Zamordować Hrabiego! łotra! krzyknął w gniewie,
Zginąć albo zemścić się!" A za co? sam nie wie!
I ten gniew wielki, jak się zajął w mgnieniu oka,
Tak wywietrzał; znow zdjęła go żałość głęboka.
Myślił: jeśli prawdziwe było postrzeżenie,
Źe Hrabia z Zosią jakieś ma porozumienie,
I cóż stąd? może Hrabia kocha Zosię szczerze,
Może go ona kocha? za męża wybierze!
Jakimże prawem chciałbym zerwać to zamęście
I, sam nieszczęśnik, wszystkich mam zaburzać szczęście?
Wpadł w rozpacz i nie widział innego sposobu,
Chyba ucieczkę prędką; gdzie? chyba do grobu!
Więc kułak przycisnąwszy na schylonym czole,
Biegł ku łąkom, gdzie stawy błyszczały się w dole,
I stanął nad błotnistym; w zielonawe tonie
Łakomy wzrok utopił i błotniste wonie
Z rozkoszą ciągnął piersią, i otworzył usta